Obserwatorzy

niedziela, 15 kwietnia 2012

Czas na szycie – kieszenie wpuszczane w szwy i cięcie francuskie


Ale – zanim zacznę szyć, jeszcze parę słów na temat szpilek. Warto mieć je podczas krojenia cały czas na oku ;-) Najlepiej – odkładać pudełeczko ze szpilkami gdzieś obok, nie na stole, na którym kroimy. Do katastrofy w postaci karambolu i bierek ze szpilek rozsypanych po podłodze nie trzeba wiele. Nawet, jeśli mamy magnes do ich zbierania – pochylanie się nad szpilkami nie jest tym, co w czasie krojenia lubi się najbardziej…

Trochę czasu poświęcę kieszeniom wpuszczonym w szwy, bo wiem, że mogą sprawić trochę kłopotu…



Tak oto były zaznaczone na częściach przodu. Linia przerywana oznacza krawędź kieszeni, a wystający „nadmiar” po prawej stronie będzie zawinięty do środka kieszeni. Teraz sobie przetrenuję, jak skroić worek kieszeni z podszewki – który będzie przyszyty do części przedniej kurtki, a jak – worek kieszeni z materiału, przyszyty później do części bocznej.



Lewa część przodu przyłożona do części bocznej. Na zewnętrznej krawędzi bocznej części mam zaznaczone punkty styczne dla kieszeni.

Coś jeszcze – tak sobie zaznaczam prawą stronę części skrojonej z materiału. Dwiema skrzyżowanymi szpilkami. Mam pewność, że nie wypadną – i że dzięki temu nie pogubię się przy dobieraniu, która to właściwie jest ta prawa strona materiału ;-) Wpinam je natychmiast po oddzieleniu części wykroju krojonych dwukrotnie – jak w tym przypadku /części boczne kurtki/.



Wycięłam formę worka kieszeni z formy przodu.



Odwróciłam część przodu z podwiniętą plisą kieszeni i część boczną na lewą stronę.



Worek kieszeni z podszewki muszę skroić po odliczeniu dwóch szerokości plisy. Dwóch – bo gdybym odjęła jedną szerokość – to doszłabym tylko do krawędzi szwu, a przecież worek kieszeni po uszyciu będzie krótszy o szerokość plisy.



Natomiast krojąc część z materiału – odliczam tylko jedną szerokość plisy.


Kroję worki kieszeni z podszewki.



Przypinam worki kieszeniowe z podszewki do części przodu – tych z wystającymi plisami kieszeni, prawą stroną do prawej i je przyszywam.




Zawsze wpinam szpilki prostopadle do przyszłego szwu. Mogę wtedy wyjąć szpilkę tuż przed ząbkami transportera – daje mi to pewność, że zszywane elementy nie rozjadą się, a tak czasem bywa.

Każdy szew rozprasowuję starannie natychmiast po jego wykonaniu. Najpierw – prasuję szew tak, jak wyszedł spod maszyny – czyli części zszywane wciąż złożone ze sobą, a potem – rozkładam i rozprasowuję tak, jak mają się układać dodatki na szwy – czy to skierowane do środka, czy do boku modelu, czy też rozłożone na obie strony. 

Moje kieszenie wpuszczone w szwy zaprasowałam w kierunku do środka modelu, tak też zaprasowałam dodatki na szwy.

Jakie żelazko? Jesteśmy w kręgu szycia domowego, amatorskiego, więc takie żelazko, którym się nam najlepiej, najwygodniej prasuje. Na pewno z możliwością „uderzenia” parą, nawet jeśli stałe podawanie pary nie jest jakieś szczególnie wysokie. Wytwornice pary i stoły z jej odprowadzaniem zostawmy zakładom krawieckim i szwalniom ;-) No chyba, że ktoś ma i wystarczająco dużo miejsca, i pieniędzy, żeby sobie takie cudeńka zafundować. Ale – w amatorskim szyciu wcale nie są konieczne.

Jest jedna „męcąca” rzecz, skoro mówimy o prasowaniu w trakcie szycia. Nieustanne włączanie i wyłączanie żelazka. Bo przecież nie ma sensu, żeby cały czas stało grzejąc się i ciągnąc nie taki znów tani prąd. ;-) A u nas nie funkcjonują za bardzo patenty z wyłącznikiem w gniazdku na ścianie ;-) Kiedyś po prostu przekręcałam pokrętło na minimum odchodząc od deski do prasowania. Z czasem jednak, przypadkowo, okazało się – że znacznie lepszym patentem jest podłączenie żelazka do gniazdka przedłużaczem z wyłącznikiem – listwa przedłużacza leży sobie na podłodze i jednym nadepnięciem włączam, a drugim wyłączam żelazko ;-) No i światełko na listwie jest znacznie lepiej widoczne – jeden rzut oka i wiem, czy mogę spokojnie wyjść z pokoju po szyciu… Albo i z domu… ;-)




Przypinam worki kieszeni z materiału do części bocznych – prawą do prawej. Zwracam uwagę na to, że punkty styczne – punkty wszycia kieszeni – nie stykają się z górną ani dolną krawędzią skrojonego worka kieszeni, a z linią przyszłego szwu. Trzeba odjąć w myślach szerokość dodatku na szwy ;-)

To jest tylko zdjęcie „poglądowe” – szpilkę z różowym łebkiem oczywiście wyjmę ;-)

Przyszywam worki kieszeniowe.



Spinam część przodu z częścią boczną, spinając też brzegi worka kieszeniowego. Zszywam całość długim szwem – od krawędzi górnej do górnego punktu wszycia kieszeni, potem „zakręcam” w kierunku worka kieszeniowego, zszywam go dochodząc do dolnego punktu wszycia i potem pionowo do dolnej krawędzi kurtki. Muszę przy tym uważać, żeby nie najechać szyjąc na dodatki na szwy worka kieszeni z materiału, zaprasowane w kierunku „do kieszeni”, bo byłyby wtedy widoczne po uszyciu, na prawej stronie.

Żeby tego uniknąć – albo jeśli chce się rozprasować dodatki powstałego szwu w dwóch kierunkach /np. z uwagi na grubość materiału/ - można szyjąc od górnej krawędzi „dojechać” do górnego punktu wszycia kieszeni, zakończyć szew, tak samo zrobić na dole, a worek kieszeni zszyć osobnym szwem, dokładnie ryglując go /czyli przeszywając kilka ściegów do przodu i do tyłu/ na początku i na końcu.

Szyję zawsze w tym samym kierunku. Prawie zawsze – z niewielkimi wyjątkami. Szwy pionowe – od górnych krawędzi modelu do dołu, szwy ramion – od nasady szyi do nasady rękawa. To bardzo ważne, szczególnie przy liniach zaokrąglonych – np. zewnętrznych szwach spodni albo dopasowanej spódnicy. Po pierwsze – można popełnić niewielki błąd i skroić przód i tył różniące się długością o pół centymetra. Po drugie – niektóre materiały są bardzo niesforne – zwłaszcza te luźniej tkane. W trakcie zszywania, nawet mimo upięcia szpilkami, transporter może pociągać mocniej część spodnią i na końcu szwu, zwłaszcza długiego, okazuje się, że dolne krawędzie nie schodzą się ze sobą. Nawet te pół centymetra potrafi mieć wielkie znaczenie przy zszywaniu zaokrągleń, które po prostu nie będą zgadzały się ze sobą – a im więcej razy takie szwy się pruje, tym bardziej się wyciągają i deformują… Dramat prawdziwy… 

Tylko czemu nie zrobiłam zdjęcia gotowym kieszeniom???



A teraz coś, co sprawia czasem kłopot – czyli jak zszyć łukowate linie części przedniej i bocznej tzw. cięcia francuskiego – czyli w zasadzie zaszewki na biust przeniesionej spod pachy wyżej, aż do otworu na rękaw.

Chciałoby się zacząć spinać od góry albo od dołu… Chciałoby się, ale trzeba się powstrzymać ;-)

Pracuję zawsze z częściami ułożonymi, jak widać – oczywiście prawą do prawej, ale część boczna jest na wierzchu.

Najpierw spinam części ze sobą w miejscu punktów stycznych, zaznaczonych na wykroju. Króciutkim szpilkowym „szwem”, tak, żeby złapać jak najmniej materiału. Dlaczego?




Dlatego, żeby móc w miarę swobodnie obrócić część boczną względem części przodu i spiąć górną krawędź.





Górnej krawędzi też nie spinam „jak leci”. Wyobrażam sobie przebieg linii szwu. Tu narysowałam go pisakiem do tkanin, żeby było widać, co sobie wyobraziłam.



To samo – na lewej stronie części przodu. Mam więc oba punkty szczytowe szwu zaznaczone.



Wbijam szpilkę w punkt szczytowy przodu…



…przebijając tył w punkcie szczytowym tyłu. Spinam obie części. Po wpięciu dwóch skrajnych szpilek wydało się, że krawędź części przodu /bardziej zaokrąglona/ wystaje poza krawędź części tyłu.



 
Przesuwam ją na miejsce i spinam dość gęsto między skrajnymi szpilkami, modelując zaszewkę.



Po spięciu wygląda to tak, jakby nic z tego miało nie wyjść. ;-) Ale ja wiem swoje, bo na linii przyszłego szwu nie mam żadnych fałdek ani załamań. Zszywam – w przypadku części ze zdjęcia – wyjątkowo od dołu do góry, ale po prostu muszę mieć kontrolę nad szpilkami i całym szwem.



Wszystko udało się jak najlepiej – po przeprasowaniu nie dość, że widać szew bez zmarszczek i fałd, to w dodatku jaka piękna, nieskalana  linia powstała na połączeniu obu części ;-) Dodatki na szwy zaprasowane razem w kierunku do środka. Zaszewka nie jest zbyt głęboka, więc nie było potrzeby nacinania dodatków na szwy.




środa, 11 kwietnia 2012

Z papieru na tkaninę



Nożyczki naostrzone, forma zrobiona – czas kroić.

Materiały zdekatyzowane…

To bardzo ważne. Materiały różnie reagują na kontakt z wodą. Z reguły się kurczą. Czasem po długości, czasem po szerokości, czasem – z obu kierunków ;-) I żeby nie było niespodzianek – powinno się je zdekatyzować przed krojeniem. Czyli – potraktować wodą.

Jak? W pralce, umywalce albo miednicy – zależy, ile tego mamy ;-) W jakiej temperaturze? W takiej, w jakiej będziemy prać. Ponieważ każdy ma swoje przyzwyczajenia – można ustawić pralkę na 40 albo 60 stopni, wlać do umywalki wodę bardzo gorącą albo bardzo ciepłą. Lepiej tak – niż wcale ;-) Dekatyzując w pralce nie trzeba wsypywać proszku ani wlewać płynu do płukania, można też – o ile pralka na to pozwala – po wypompowaniu wody /po zakończeniu etapu prania/ ominąć płukanie i od razu ustawić wirowanie.

Jeśli śpieszno bardzo – można zdekatyzować prasując materiał żelazkiem ustawionym na możliwie znośną dla materiału wysoką temperaturę, ustawiając maksymalny wyrzut pary i dodatkowo spryskując materiał wodą ze spryskiwacza.

Czego nie dekatyzuję? Tego, co się nie kurczy ;-) A kurczy się bawełna, len, wiskoza, wełna /o ile nie planuję wyłącznie czyszczenia chemicznego/ i lycra. Kurczą się podszewki. Zatem nie dekatyzuję materiałów syntetycznych oraz przeznaczonych do czyszczenia „na sucho” w pralni. Jeśli nie jestem pewna, co mam w ręku – na wszelki wypadek zamoczę, żeby nie umoczyć ;-)

Nie wiem na 100 % z czego jest zrobiony materiał na moją kurtkę /wiekowy jest bardzo, wygląda na bawełnę, ale może być mieszanką/, więc go zdekatyzowałam i wysuszyłam.  Nawet się bardzo nie pogniótł, więc odpuściłam sobie prasowanie. Nie mam pojęcia, która strona jest prawa, która lewa, więc po prostu wybrałam jedną z nich ;-) Po obu wygląda tak samo, ale ważne jest, żeby zachować konsekwencję. Czasem się zdarza, że pod wpływem np. innego oświetlenia zacznie być widoczne, że coś zostało skrojone chaotycznie i bez sensu, że materiał zacznie inaczej odbijać światło na różnych częściach odzieży – i wtedy klops… Więc – kroję układając części formy po tej samej stronie materiału i w tym samym kierunku .  U mnie jest to akurat odwrotnie, niż zaplanowano ;-) Ma to związek z gatunkiem materiału, którym posłużono się  w oryginale /doppio crepe misto lana/ , ale że mój materiał  nie ma włosa – skroję po swojemu ;-)

Model jest asymetryczny, więc części formy będę układać na prawej stronie materiału. Generalnie – uważam, że warto wyrobić w sobie nawyk układania form zawsze po tej samej stronie, Jeśli wolimy po lewej – bo łatwiej nanieść kredą czy kredką np. punkty styczne – to się tego trzymajmy. Jeśli po prawej – bo widać wtedy strukturę i nadruk na materiale – to też dobrze. Grunt to przyswoić sobie jakąś swoją zasadę – odpadnie w przyszłości, przy materiałach z nie odznaczającą się stroną prawą czy lewą, zastanawianie się, jak to ja właściwie ułożyłam materiał – tak czy tak i która strona jest która…

Muszę się zastanowić, czy i gdzie skracać formę – z powodu moich niedoborów wzrostowych. Najpierw przód i wysokość zaszewki. Widać po łukach wykroju, że fason nie jest szczególnie mocno dopasowany, więc aptekarska /a raczej – kreślarska/ precyzja nie jest – mam nadzieję – potrzebna. Ułożyłam obok siebie formę środkowej części i część boczną tak, żeby dolne krawędzie były w jednej linii i w ten sposób znalazłam czubek zaszewki. Zmierzyłam odległość od nasady szyi i porównałam do siebie – może być ;-)


Prawa część przodu – krawędź wewnętrzna jest jednocześnie linią kierunku nitki. Odmierzyłam jednakową odległość od brzegu materiału w dwóch odległych miejscach – wiem teraz, że krawędź wewnętrzna powinna się pokrywać z nitką osnowy.

Na dolnej krawędzi górnej części kurtki dodałam minimalny zapas na szwy – forma będzie skrócona w okolicy talii. Natomiast na dolnej krawędzi dołu dodałam „przepisowe” 4 cm, mimo że najprawdopodobniej i tak będę musiała ją skrócić. Ale materiału mam mnóstwo, więc lepiej dodać zawczasu, niż się potem zastanawiać…



Rękaw. Pomierzyłam się i niby to wyszło, że długość mojej ręki zgadza się z długością w tabeli rozmiarów ;-) Ale tak dobrze to jeszcze nigdy nie było ;-) Przyłożyłam formę rękawa do siebie – oj, przynajmniej 6 cm do skrócenia ;-) Skrócić od samego dołu nie wystarczy. Rękaw jest profilowany i jeśli go utnę tylko od dołu – nie będzie dobrze leżał. Składam więc formy rękawa gdzieś nad łokciem, pilnując żeby nie wykrzywić linii kierunku nitki. Znów półpergamin górą – widzę linię przez półprzejrzysty papier ;-) Obie części formy składam w tym samym rejonie, czyli tej samej odległości od pachy.



Zaginam zakładkę jeszcze raz – rękaw skrócony o 2 centymetry. Być może na szerszej części formy jest to lepiej widoczne, bo zadarłam zakładkę do góry. Na dole rękawa dodam tylko 1 cm dodatku na szwy – właściwie na wszelki wypadek, bo rękaw będę musiała i tak skrócić od dołu.




Układam formę rękawa z zakładką na materiale. Linia kierunku nitki w zasadzie idealnie prosta, znów powtarzam odmierzanie od krawędzi materiału.



Gorzej, gdy nie ma brzegu do odmierzenia, bo już odcięty… Trzeba wtedy wytężyć wzrok i postarać się tak ułożyć wykrojoną już formę prawą stroną do prawej, żeby faktura tkaniny na części już skrojonej zgodziła się możliwie idealnie z przebiegiem osnowy i wątku na pozostałym kawałku materiału. 


Po wykrojeniu części odnajduję punkty styczne na formie i przenoszę je na materiał zaznaczając niewielkim nacięciem. Można też stosować kredę, pisaki krawieckie albo kredki, ale nacięcie ani nie otrzepie się z materiału, ani z niej nie zniknie, więc jest dla mnie bardziej pewne ;-)










Główne elementy skrojone. Nie śpieszę się z krojeniem odszyć i kołnierza – tam się coś zawsze może zmienić i lepiej poczekać na przymiarkę…



sobota, 7 kwietnia 2012

Zamiast szycia…


 Zamiast szycia dziś – pieczenie ;-) Taki czas – wielkanocny.

Zatem – zamiast skupiać się na czymś innym, bardziej związanym z tematem bloga – pozwólcie, że złożę Wam życzenia. Po prostu i od serca – wszystkiego najlepszego.

Jak wszystkiego – to wszystkiego ;-) I zdrowia, i radości, i pogody w sercu i za oknem.

Żeby nam się lepiej szyło… ;-)

I tu się muszę wytłumaczyć – słabo idzie blogowanie. Słabo, bo po pierwsze – jestem zaangażowana w śpiew chóralny, a pracy mamy teraz co niemiara. Po drugie – wyskoczyła mi nagła i niespodziewana potrzeba uszycia bluzki. Uszyć jeszcze nie uszyłam, ale obmyślanie co i jak zaprząta moją głowę. Przez to kurtka jakoś mi nie leży ;-) Ale – obiecuję „obskoczyć” jedno i drugie ku ogólnemu zadowoleniu ;-)

Przesadziłam z tym „ogólnym”.

Ach, i jeszcze jedno mi się nasunęło – czego zabrakło w poprzednim poście! Zabrakło paru słów o nożyczkach! W kontekście wycinania formy papierowej!

Jak najdalsza jestem od promowania marek i firm. Kto mnie zna z różnych miejsc w internecie wie, jakie jest moje podejście do licytowania się „a ja mam to, a ja mam tamto”. A zwłaszcza „tylko i wyłącznie to lub tamto”. I szczególnie „nigdy w życiu to czy tamto”. Jak szyć to tylko maszyną X, nićmi Y i najlepiej – z jedwabiu…

A tymczasem – kiepskiej baletnicy przeszkadza rąbek u spódnicy.

Szycie nie jest zajęciem dla elit. To jedno z najdawniejszych, najstarszych zajęć człowieka. Jego celem jest – uszycie – czegoś, a nie – szycie – czymś. Oczywiście, sam proces szycia jest dla jednych większą, dla innych mniejszą przyjemnością i wielkie znaczenie ma, czym się w nim posługujemy. Ale… Ale najważniejsze jest, aby sprzęt był sprawny, a posługująca się nim osoba – oswojona z nim, ba – wręcz zaprzyjaźniona. Tak, jak moja babcia, która w kuchni posługiwała się jednym nożem – dla mnie, dziecka wtedy, wyglądającego jak maczeta. Babcia obierała nim ziemniaki i cebulę, kroiła mięso i chleb. Nie zamieniłaby go na obieraczki, noże z piłkami czy inne  cuda. Była świetna w posługiwaniu się swoją maczetą.

I nie usłyszycie ode mnie, że jeśli sprzęt to takiej czy innej marki.

Za to usłyszycie na przykład, że jeśli bierzecie się za szycie, powinniście mieć dwie pary nożyczek.

Koniecznie. Co najmniej dwie, ale dwie – to minimum.

Dlaczego? Bo nic tak nie tępi nożyczek, jak papier! I widać to krojąc nie gruby, a cieniutki materiał… Jakiś szyfon, którego nitki rozjeżdżają się pod ostrzami nożyczek, ale trwają w nierozciętym uporze… Szyfon, który rozkładałam i rozciągałam na stole starannie i dokładnie, a który teraz po każdym pociągnięciu tępymi nożyczkami jedzie w sobie tylko znanym kierunku…

Najtrudniej przekonać o tym współdomowników, którzy patrzą i kiwają głowami, gdy się o tym mówi po raz setny…

Trzeba od razu im pokazać nożyczki do materiałów – zaznaczyć je jakoś, jeśli mamy w domu podobne. Sterroryzować, grożąc karą niebywałą, bądź to wybraną przez siebie, bądź zesłaną na nasze wołanie przez siły nadprzyrodzone. Niech się nie ważą, niech się boją. Bo krojenie jest jednym z pierwszych etapów szycia i jeśli nożyczki albo znikną, albo okażą się tępe już na tym etapie – to całe szyciowe przedsięwzięcie zamienia się od pierwszego podejścia w koszmar i walkę… A miało być przyjemnością…

Bardziej serio – nożyczkami do materiałów kroję tylko materiały. Jakie to mają być nożyczki? Ostre, wygodne, poręczne, nadające się do ostrzenia. Do wszelkich innych pasmanterii, papieru czy fiszbinów – używam jakichkolwiek, jakie mi wpadną w rękę i „dają radę”.

Mówiąc o ostrzeniu – pewna krawcowa „sprzedała mi” zapewne znany patent. Potrzebna jest gruba, twarda, stalowa igła. Mam do tego celu ulubione „cerówki”, które lubię nie tylko z tego względu, że ostrzę nimi nożyczki. Zatem – nożyczki w prawą, igła – w lewą rękę. I tniemy. Tzn. próbujemy, udajemy, że tniemy igłę. Zaciskamy na niej nożyczki, przesuwając igłę w kierunku czubka nożyczek i jednocześnie zamykając nożyczki. Parę takich ruchów – i żaden szyfon nożyczkom niestraszny!

To już chyba wszystko na dzisiaj. Idę do kuchni… ;-)

Jeszcze raz – Wesołych Świąt!