Obserwatorzy

niedziela, 20 stycznia 2013

Nóżki rosną szybciej – czyli przedłużam żywot kombinezonowi



Całe życie rośniemy. To fakt niezaprzeczalny. Do pewnego czasu wzwyż, od pewnego – wszerz, rośniemy i rozrastamy się nie zawsze proporcjonalnie.

Tak to się dzieje zwłaszcza na początku żywota. Nóżki rosną szybciej niż tułów i nogawki stają się przykrótkie.

Tak też stało się w przypadku małej właścicielki niemowlęcego kombinezoniku. Szczególnie, że nogawki zostały przez producenta zaopatrzone w stópki – pomysł niby to dobry, bo te żywe stópki powinny w nim mniej marznąć, ale o tyle niedobry, że wyrasta się szybciej. Zwłaszcza jeśli komuś zachciało się rosnąć w środku zimy. A jeśli do tego komuś zachce się zimą chodzić, a nie tylko być wożonym – to już klapa zupełna. I kombinezon trafił do mnie.



Tak to wyglądało.

Postanowiłam – jakkolwiek przerażająco by to nie brzmiało – obciąć stópki i doszyć mankiety z dzianiny ściągaczowej. Jako przedłużacze i uszczelniacze.



Zakupiłam „na ciuchach” sweterek – bluzeczkę w biało-brązowe paski, taka kolorystyka w miarę pasuje do nieokreślonego koloru kombinezonu, koloru tkwiącego gdzieś między śmietaną z lekką domieszką pistacji a beżem… Wycięłam dwa prostokąty – każdy o podwójnej długości planowanego ściągacza, powiększonej o dodatki na szwy i dodatku na częściowe ukrycie mankietu wewnątrz nogawki. Nie przejmowałam się kierunkiem oczek dzianiny – będzie dość dobrze zabezpieczona przed pruciem się, ale pamiętałam o założeniu do maszyny igły do dzianin.

Aha – postanowiłam nie używać owerloka. Z dwóch względów. Po części dla celów edukacyjnych. Nie każdy takowy sprzęt posiada, a nie jest on niezbędny do wykonania akurat tego zadania. Po części dlatego, że nie chce mi się go wyciągać dla przeszycia dwóch szwów na krzyż, skoro mogę to zrobić maszyną.

Zszyłam każdy mankiet wzdłuż drobnym ściegiem zygzakowym /mogłabym owerlokiem/. Lekko przeprasowałam – a właściwie odparowałam szew używając dużej ilości pary z żelazka i jedynie lekko muskając dzianinę, żeby jej nie rozciągnąć i pozbawić elastyczności. Złożyłam na pół lewą stroną do środka. Górne brzegi obrzuciłam razem ściegiem zygzakowym / mogłabym owerlokiem - i na tym etapie powinnam go już schować na miejsce. Warto było go wyciągać? ;-)/ To będzie pierwsze zabezpieczenie przed „leceniem” oczek. Brzeg się pofalował – ale to zupełnie nie szkodzi. Przyszyję go tak, żeby to falowanie wyrównać, a poza tym – zależy mi na elastyczności szwu - więc niech się faluje, a nie zrywa podczas wkładania nóżki.



Nogawki już wyglądają jak nogawki. Stópek brak. Wywróciłam kombinezon na lewą stronę i zaznaczyłam na podszewce linię przyszycia mankietów – 4 cm od dolnego brzegu. W sumie, jak się potem okazało, to mogłoby być nawet i 6 ;-) Punkty zaznaczałam pisakiem do tekstyliów – krawieckim, znikającym przy kontakcie z wodą.



Obwód mankietu podzieliłam na 4 równe część, zaznaczając je szpilkami. Tak samo oznaczyłam podszewkę – za 2 punkty posłużyły mi szwy nogawek, dwa pozostałe to połowa szerokości nogawki. Część nogawki z materiału wierzchniego wycofałam w kierunku korpusu kombinezonu, uwalniając w ten sposób nogawkę z podszewki. Mankiet nasunęłam na nogawkę, przypięłam szpilkami – szew mankietu do wewnętrznego szwu nogawki, punkt przeciwległy – do szwu zewnętrznego, punkty środkowe – zgodnie do siebie. Zagęściłam upięcie dodatkowymi szpilkami.



Tak spiętą konstrukcję naciągnęłam na wolne ramię maszyny. Tu sprawdziło się luźne obszycie mankietu – dzianina rozciągnęła się elegancko, nie wydając najmniejszego trzasku. Przyszyłam mankiet do podszewki drobnym zygzakiem. W tym momencie trzeba uważać, żeby wolny brzeg podszewki nie zawinął się pod igłę i nie został dodatkowo przyszyty. Skontrolowałam, czy mimo wszystko nie było jakiś niespodzianek z tym związanych, po czym górną krawędź mankietu dodatkowo przyszyłam zygzakiem – tym razem już szerokim.



Nie widać już falbaniastości brzegu. Sama dzianina jest trzykrotnie przeszyta zygzakiem – raczej marne są szanse na to, żeby jakieś oczko zostało niezabezpieczone i zechciało sobie polecieć w dół mankietu.



Nogawkę z materiału wierzchniego i ocieplenia zsunęłam na miejsce. Mankiet – żeby nie przeszkadzał – odwinęłam w kierunku kroku. Zawinęłam dodatki na szew tak, jak mają prezentować się po zszyciu, odpowiadające sobie punkty – w moim przypadku wyznaczone przez szwy wewnętrzne nogawek i spięłam szpilką.



Żeby zszyć podszewkę z ocieplonym wierzchem musiałam dokonać aktu zniszczenia. Na podszewce nie znalazłam szwu zamykającego podszewkę – przez który można kombinezon wywracać wewnętrzną stroną do zewnątrz. Tak, żeby mieć przed sobą wszystkie szwy i bebechy. Prawdopodobnie tym ostatnim, zamykającym szwem był któryś ze szwów mocujących zamek. Nie pozostało mi nic innego jak nadpruć któryś z istniejących szwów podszewki.

Przez ten otwór wsunęłam rękę między podszewkę a wierzch, złapałam brzeg spięty szpilką i wyciągnęłam na zewnątrz. Wyjęłam szpilkę spinając nią natychmiast warstwy w tym samym miejscu – żeby nie przekręcić części nogawek wzdłuż osi względem siebie – co się bardzo często zdarza ;-) Upięłam obie warstwy dookoła brzegów, wpinając szpilki wyjątkowo – nie prostopadle do przyszłego szwu, a równolegle. Materiał wierzchni jest ścisły i gęsty. Szpilki pozostawiłyby dziurki, a na tym wcale mi nie zależy. Właścicielce kombinezonu też ;-) Zatem – wpinam je tylko na dodatku na szew, będzie zawinięty do środka – on i dziurki.



Zszyłam całe towarzystwo do kupy. Szyłam mając ocieplinę na samym spodzie, a podszewkę od strony stopki. Ocieplina lubi być rozwarstwiana przez stopkę i nabijać się na nią. Skoro mogę tego uniknąć – to skwapliwie z tego korzystam.



Po zszyciu dołów nogawek,  ułożeniu warstw na miejscu i uporządkowaniu całości zbliżam do siebie złożone brzegi rozprutego szwu na podszewce i przyszywam je bliziutko krawędzi. Jeszcze tylko zostało przestębnować doły nogawek przesuwając szew łączący wierzch z podszewką na pół centymetra do wewnątrz nogawki – tak żeby cała dolna krawędź była wykończona materiałem wierzchnim.

Idealnie byłoby skrócić podszewkę i ocieplinę o 2 centymetry i wykończyć cały dół zawijając wyłącznie wierzchni materiał do środka – ale szkoda mi każdego centymetra, o które skróciłaby się nogawka kombinezonu.





I gotowe. Kombinezon na pewno posłuży do końca zimy. Wiatr nie będzie dmuchał do nogawek, a śnieg wbijał się pod spodnie. Mimo że nóżki tak się pośpieszyły i za szybko urosły ;-)


środa, 9 stycznia 2013

Uszyłam Jasia i Jasię.

Przyznam się bez bicia, że w akcjach tego rodzaju rzadko biorę udział. A może raczej - wręcz udziału nie biorę. Nie z braku ciepłego miejsca w sercu - ale zadaniem do wykonania podczas takich akcji z reguły bywają zabawki i inne maskotki - a ja takowych szyć nie znoszę! Po prostu nie lubię i już.

Ale tym razem hasło brzmi inaczej: Uszyj Jasia!

Zostało rzucone tutaj - i podjęłam je. Postanowiłam uszyć wersje dziewczęcą i chłopięcą, czyli Jasię i Jasia. To zresztą płynny podział, wszak są dziewczynki "samochodziary" i chłopcy "lalkowi" ;-)



Na taki kawałek bawełny aż się prosiło wpuścić uszydełkowane z muliny samochody:







Jasia natomiast ma dwie falbany i koronkę:



Jeszcze dziś zapakuję i wyślę "rodzeństwo" pod wskazany adres, czyli:



Krakowski Szpital Specjalistyczny im. Jana Pawła II
Oddział Neuroinfekcji i Neurologii Dziecięcej
(można dopisać: pielęgniarka oddziałowa Anna Pindelska)
ul. Prądnicka 80
31-202 Kraków


Może ktoś jeszcze się dołączy...?



środa, 2 stycznia 2013

Płaszcz zimowy - uwagi końcowe

Wreszcie obfotografowany w ostrym noworocznym słońcu ;-)






Nie byłabym sobą, gdybym znów czegoś nie dodała od siebie. Głowiłam się nad wyborem koloru guzików. Najbardziej naturalnym wyborem byłyby - czarne, ale... Tak smętnie by się zrobiło... A i czapki mam różne - zielono-brązową, żółto-czerwoną, chciałoby się, żeby wszystko pasowało do płaszcza... Stanęło na kolejnym guzikowym szaleństwie. I bez robienia dziurek. Polecam ten sposób tym, których maszyny nie szyją najpiękniejszych dziurek pod słońcem, tym, którzy szyją płaszcz czy kurtkę z rzadko tkanego materiału i tym, którzy po prostu nie mają odwagi dziurkować. 




Guziki pogrupowałam po trzy - coś z zielenią, coś z czerwienią, coś złotego i srebrnego :-) Służą za atrapę zapięcia - bo płaszcz zapina się na zatrzaski.



Mam już na sumieniu coś takiego - tyle że z guzikami zastąpionymi przez szydełkowe kwiatki.





Aha, uwagi końcowe miały być...

Mam w zasadzie jedną. Płaszcz w oryginale, w Knipmode, był płaszczykiem raczej. Obmierzyłam szerokość rękawa, żeby być pewną, czy wcisnę rękę po dodaniu ocieplenia do płaszcza /wychodząc z założenia, że jak wcisnę rękę, to i cała wcisnę się w płaszcz/. A tymczasem... A tymczasem się okazało, że szyjąc płaszcz robiłam przymiarki w stroju domowym i nie wzięłam poprawki na to, że do płaszcza zimowego założę też zimowy szalik /albo apaszkę - jak na zdjęciu/. Na gołej szyi płaszcz zapina się bez problemu, a i owszem, natomiast na szaliku czy grubszym golfie już nie, a do tego kołnierz ucieka na ramiona... Czyli - nauczka na przyszłość brzmi - jeśli chcesz z płaszcza jesiennego zrobić płaszcz zimowy, to pochyl się nie tylko nad obwodami ramienia, biustu i bioder, ale pogłęb wycięcie dookoła szyi. 

Amen.