Obserwatorzy

środa, 19 grudnia 2012

Skracanie spodni z użyciem taśmy – czyli zlituj się czasem nad swoją maszyną



Często zdarza się wam skracać gotowe, kupne spodnie? Banalne pytanie, odpowiedź jeszcze banalniejsza – niemal zawsze ;-)

Dziś zajmę się spodniami mojego męża, sportowymi w typie, więc przeszywanymi na dole ozdobną stębnówką.  W zasadzie – do skracania mam 3 pary, ale wszystkie zrobię w ten sam sposób.

Wykończę je – także jeansy - taśmą spodniową. Ki czort i po co ona? Przecież teraz każdy chce mieć zachowany oryginalny, przetarty dół spodni, żeby wyglądały na nietknięte i były stylowe od góry do dołu.

No właśnie. Uczepię się słów „przetarty” i „stylowy”. Przetarty – czyli osłabiony, uszkodzony – no bo taki on jest po przepuszczeniu spodni przez maszynę „postarzającą” jeansowe spodnie. „Stylowy” – no, nie dla każdego wygląd tego, co przy samych butach, jest naprawdę istotny. Zwłaszcza, kiedy stylowo przetarte podłożenie w bardzo szybkim czasie się przetrze na wylot i zacznie stylowo zwisać w formie strzępów, działając na ulicy jak mop wyciągający wodę z kałuż. I nikt mi nie powie, że to „uchodzi” młodym, że jestem stara i się nie znam. Fleja jest fleją i tyle. Posiadaczowi spodni z obszarpanym dołem pozostaje albo się ich pozbyć, albo obcinać „zwisy” systematycznie, albo potknąć się na wiszących podłożeniach i stracić twarz albo ząb na ulicy.

Jasne – można kupować spodnie na parę miesięcy, jak kto lubi. Ale niektórzy lubią spodnie, które zużyją się równomierniej i po dłuższym czasie, czyli w nosie mają fabryczne podłożenie i przetarcie. Albo chcą po prostu, żeby bawełniane spodnie nie niszczyły się na samym dole tak szybko. Co tu dużo mówić – bawełna nie jest odporna na przecieranie i wycieranie.

I tu pomaga taśma spodniowa. Utkana z mocnej bawełny, mieszanki z syntetykiem albo samego syntetyku przejmie na siebie moce tajemne, które w normalnym razie zaatakowałyby spodnie. Podszywa się ją od lewej strony, siłą rzeczy jest na niej widoczna, więc nie nadaje się do spodni przeznaczonych do okazjonalnego podwijania i noszenia w krótszej wersji.

Najpierw poprosiłam małżonka o przymierzenie spodni i założenie butów, które będzie najczęściej nosił i które mają w miarę przeciętną grubość podeszwy. /Z paniami jest większy problem, bowiem powinny w tym momencie zdeklarować się, czy są to spodnie do szpilek, czy do balerinek – trzeba im czasem dać więcej czasu do namysłu./ Gdyby były opięte w udach – zrobiłby na moją prośbę kilka kroków po pokoju, żeby w naturalny sposób podjechały troszkę do góry. W przeciwnym razie – mierzone z pociągniętymi w dół nogawkami – w noszeniu okazałyby się za krótkie!

Długość spodni zaznaczam zwykle ok. 1 cm od poziomu podłogi. Oczywiście, jak kto lubi, mogą być i do samej ziemi, ale czasem pada deszcz, czasem jest trochę błotka… Zaznaczam długość obu nogawek. Po pierwsze – bywają krzywo ucięte fabrycznie, a po drugie – nikt nie jest symetryczny. Nogi każdy ma tylko dwie, ale i te dwie sztuki też bywają różnej długości.



Zieloną szpilką podpięłam nogawkę na osobniku, białą – już po oswobodzeniu osobnika – zaznaczyłam docelową krawędź podłożenia. Wyjęłam zieloną szpilkę.



Nogawkę odgięłam do dołu. Widać białą szpilkę, poniżej niej narysowałam linię, wzdłuż której utnę nogawkę. Mam zwyczaj dostosowywania się do tego, co zastałam jeśli chodzi o przeróbki. Te spodnie miały podłożenie szerokie na 2 cm, więc utnę je 2 cm poniżej dolnej krawędzi.

Teraz wkracza temat litości dla maszyny. W oryginale spodnie były podłożone dwukrotnie i przeszyte. Bez widocznego wykończenia brzegów. Nie będę się tego ślepo trzymać. Wystarczy policzyć, ile warstw materiału musiałaby przeszyć maszyna, zwłaszcza na dekoracyjnych zawijanych szwach. Że przecież tak były uszyte? Że maszyna dała radę? Tak – ale maszyna przemysłowa, która jest dostosowana do przebijania kilkunastu warstw materiału i do przepchnięcia tyluż pod stopką. A ja mam maszynę domową, wieloczynnościową, i nie chcę, żeby to było jej ostatnie zadanie w życiu. Że maszyny domowe to znakiem tego chłam? Nie – one potrafią sto razy tyle, co maszyna przemysłowa, są znakiem tego produktem znacznie bardziej wyrafinowanym. Coś za coś. Ostatecznie – można sobie wozić cement na budowę porszakiem, nie za wiele kursów się co prawda zrobi, ale można… Można sobie kupić maszynę na miarę marzeń i możliwości finansowych i zepsuć ją na pierwszych skracanych spodniach. Co kto lubi, czemu nie… Podczas szycia trzeba mieć rozluźnione mięśnie. Zaciśnięte zęby to zły objaw, zła wróżba…

Czyli – podwijam raz, brzeg wykańczam tak, jak mogę – zygzakiem albo owerlokiem.

Zaprasowałam podłożenie skróconej nogawki. Będzie to dla mnie linia pomocnicza, wzdłuż niej naszyję taśmę.



Taśma spodniowa jeden brzeg ma nieco grubszy – czasem dość płaski, czasem niemal okrągły na przekroju. Ta pogrubiona krawędź to dodatkowe wzmocnienie. Zatem przyszywam taśmę tak, żeby po podwinięciu podłożenia gruby obrąbek wycelowany był do ziemi, w dół, i wyznaczał dolną krawędź nogawki. Przyszywam ją na prawej stronie spodni, przykładając do zaprasowanej linii. Jeśli jest dobrze dobrana kolorystycznie – to może nawet wychodzić 1-2 mm poza nią, czyli na zdjęciu – w lewo.

W ramach dnia litości dla maszyny nie zaczynam przyszywania taśmy od samego szwu – tylko centymetr – półtora przed lub za. Znów oszczędzę maszynie  niepotrzebnego multiplikowania /ha!/ warstw do przeszycia. Aha – wybranym szwem jest dla mnie zawsze szew wewnętrzny. Zawsze zaczynam i kończę szwy właśnie tam.



Kończę przyszywanie, zbliżam si.e do zamknięcia obwodu. Nie zszywam taśmy w koło.



Podłożę koniec taśmy na 1 cm i przyszyję go kładąc na jej początku. Dojadę do końca, przejadę wzdłuż krawędzi, gdzie teraz tkwi szpilka i przyszyję drugi brzeg.



Właśnie tak.



Teraz zamieniłam górną nitkę maszyny – i tylko nią – na grubszą nić do ozdobnych stębnówek, zbliżoną kolorystycznie maksymalnie do nici użytej fabrycznie, podwinęłam podłożenie i przyszyłam je znów zaczynając nie na samym pogrubieniu szwu, a ciut dalej. Szwy zawsze rygluję szyjąc do przodu i tyłu kilka ściegów, a maszyny jakoś szczególnie nie lubią szycia wstecznego, gdy pod stopką jest grubo i ciasno. Czyli – lituję się nad maszyną.



Tak to wygląda od środka. I już. Gotowe.









poniedziałek, 17 grudnia 2012

Krótko i w zasadzie nie na temat

Czyli - o szyciu nic nie będzie...

Będzie o niespodziance i radości.

Dostałam prezent od Burdy  :-) Zestaw kosmetyków :-) Kto takich prezentów nie lubi?

Jeszcze ich nie wypróbowałam - ale na pewno wykorzystam, tym bardziej, że prezent trafiony. Lubię kosmetyki na bazie naturalnych surowców. To nie znaczy, że z obłędem w oku poluję wyłącznie na produkty organiczne i ekologiczne. Po prostu - nie lubię, kiedy produkt działa na zasadzie szpachlówki, która nie wpływa na to, co pod nią.

Dziękuję ci, Burdo!


Zdjęcie ponure, ale takie teraz światło...

Ciemno, szaro i ponuro,
Znikły chaty, drzewa, pole,
Słońce skryło się za chmurą
Jak za szarym parasolem...
 

sobota, 15 grudnia 2012

Bluzka w kratkę – czyli odrobina cwaniactwa nie zaszkodzi



Kratka… Jeden z bardziej niewdzięcznych deseni do szycia ;-) Ale sympatyczna w noszeniu. Może doprowadzić do frustracji i wojen, bo nie zawsze da się nad nią zapanować…

Na pewno jest bardziej kosztowna niż gładkie materiały. Im większa kratka, tym więcej materiału powinno się kupić. A jeśli jest do tego asymetryczna… Kupując materiał w dużą, asymetryczną kratkę trzeba się nastawić na zużycie większe nawet o 30 %.

Bo krojąc materiał trzeba kratkę dopasowywać. Niechlujne nie schodzenie się kratki na prostych szwach lepiej pozostawić masowym azjatyckim produkcjom.

Kratce trzeba się dobrze przyjrzeć w sklepie, bo nie ma nic gorszego niż kratka krzywo utkana lub nadrukowana. Wtedy nic już nie pomoże. Kierunek nitki będzie odbiegał od linii kratki, tworząc z nią dowolne kąty i z takiego materiału nic nie wyczarujemy. Materiał krzywo ułożony po tkaniu można próbować ponaciągać, zwłaszcza pod skosem, traktując go tak, jak nasze babcie traktowały /czyli naciągały/ bieliznę pościelową przed maglowaniem. To może pomóc przemieścić się nieco nitkom osnowy i wątku i łatwiej będzie dopasowywać wzór.

Jak zwykle ostatnio - będę szyć po niderlandzku ;-) Knipmode 11/2011, mod.9. 



Przede wszystkim – trzeba się zdecydować, gdzie będzie przebiegać na kratce linia środka każdej z części wykroju. Głównie środka przodu i tyłu. Bo idealnie byłoby, gdyby w obu elementach przebiegała w tym samym miejscu wzoru, w połowie deseniu. Nie można zagwarantować, że zbiegnie się idealnie na szwach ramion, bo w części wykrojów ramię tyłu jest ciut dłuższe niż ramię przodu i po wdaniu materiału kratka i tak się „rozjedzie”.  To samo się z nią stanie w rękawach raglanowych – kratka dopasowana pod pachą raczej na pewno nie będzie już tak miła na szczycie szwu i rękaw nie pogodzi się z przodem ani tyłem ;-).

Materiał pochodził z gigantycznych zapasów ;-), więc postanowiłam kroić możliwie oszczędnie. Z tego powodu środki przodu i tyłu wypadły w tym samym miejscu, ale na bokach kratka nie mogła się zgrać idealnie  wzdłuż poziomych i pionowych linii. Postawiłam na zgranie linii poziomych, bo dysonans w tym układzie jest bardziej widoczny.



To jest górna krawędź tyłu. I widok na równiutko złożony wzdłuż kratek materiał.



Rogi przodu i tyłu wypadły na dolnej krawędzi kratki.



A tu – róg górnej krawędzi bodajże przodu i przedniej części rękawa. Widać tu, że kąt nachylenia obu krawędzi nie jest jednakowy, więc niemal niemożliwe będzie dopasowanie kratek na szwach nasadowych rękawów. Będzie to widać na zdjęciu gotowej bluzki – pod pachą kratka się ładnie zgadza, a im wyżej – tym bardziej się rozjeżdża. Cóż, robię co mogę… Pewne rzeczy są ode mnie niezależne.



Prawa część plastronu przodu. Na jego szablonie – i na szablonie tyłu – mam zaznaczone linie zakładek. Mówiąc szczerze, w momencie zatoru umysłowego można popaść w niezłą konfuzję – co autor miał na myśli i jak do tego podejść. Opisy w żurnalu i na arkuszu wykrojów sporządzone w mało opanowanym przeze mnie języku niderlandzkim. W ogóle nie opanowanym. Czyli – mało przydatne, nawet po skorzystaniu ze słownika czy translatora trudno orzec, czy tłumaczenie oddaje to, co powinno ;-)  Strzałki na liniach wskazują, że owe linie to linie styku załamania materiału – czyli grzbietu zakładki – z odpowiednią linią, do której to załamanie należy przyłożyć. Pokazują jednocześnie kierunek, w którym „kładą się” zakładki. Absolutnie nie są to linie szwów, a za takie można by je wziąć.  Żeby się z tej konfuzji wyplątać – najwygodniej jest ćwiczebnie złożyć zakładki na papierowym szablonie, biorąc do tego fragment z zygzakowato wyciętym brzegiem. Te zygzaki po prawidłowym złożeniu zakładek powinny ułożyć się w logiczną, gładką linię.



Tak, jak tutaj. I teraz właściwie dowolną sprawą jest, czy szwy przytrzymujące te zakładki będą przebiegały przez całą grubość zakładki /czyli 3 warstwy materiału/, inaczej mówiąc wzdłuż wbitych szpilek, czy u nasady zakładki, po jej odgięciu /przez 2 warstwy materiału/ - 2 mm obok. Ja przeszyję przez zakładki.

Na lewej części plastronu są falbanki. Skroiłam je ze skosu, z pasków o podwójnej szerokości, złożonych następnie wzdłuż na pół i zaprasowanych. Zabiorę się za marszczenie.



Przeszyłam falbankę dwukrotnie wzdłuż brzegu ściegiem o największej długości. Za każdym razem wyciągałam dłuższe „ogony” z nitek przed rozpoczęciem szycia, a po jego zakończeniu odcinałam nitki pozostawiając podobne „ogony” po drugiej stronie. Muszę mieć za co wygodnie złapać, żeby ściągnąć nitkę i związać supełek. Pierwszy szew – ok. pół centymetra od krawędzi, drugi – ok. centymetra od pierwszego. Falbankę będę przyszywać pomiędzy oboma szwami, więc odległości te są istotne.



Odnajduję nitki pochodzące ze szpulki w bębenku i pociągając za dwie nitki na jednej krawędzi jednocześnie ściągam falbankę do pożądanej długości – czyli do długości krawędzi, na którą będę ją naszywać. Nitki łatwo zerwać, więc przy bardziej opornych, ścisłych materiałach najlepiej ściągać nitki to od jednej, to od drugiej krawędzi falbanki. Grunt, żeby pilnować jednakowego stopnia naprężenia obu szwów. Wtedy jest gwarancja, że falbanka będzie najrówniej i najładniej zmarszczona.

Po ustaleniu stopnia ściągnięcia falbanki i jej gotowej długości związałam razem wszystkie cztery nitki na jednym krańcu falbanki, to samo powtórzyłam na drugim. Niepotrzebne „ogony” odcięłam, żeby nie wplątywały się w szwy.



Rozprowadziłam marszczenia równomiernie, pozostawiając nie zmarszczone fragmenty na początku i końcu – będą wpuszczone w szwy, a gdybym je zmarszczyła – szwy w tym miejscu mogłyby nie wyglądać ładnie, a dodatki na szwy byłyby pogrubione i uwypuklone.




U nasady plastronu też będzie marszczenie – tu przygotowałam je nieco inaczej, szwem w jednym ciągu, zawracając na końcu marszczenia i szyjąc z powrotem 1 cm dalej. Nitki od górnej szpulki od razu związałam i przycięłam po jednej stronie materiału, pozostawiając „ogony” po drugiej.



Obie części plastronu mam już przygotowane. Przyszyłam je do krawędzi wycięcia na przodzie  bluzki, kończąc szycie w miejscach oznaczonych czerwonymi kropkami.



Dopiero teraz dopasowałam długość marszczenia u nasady plastronu i rozprowadziłam je w miarę porządnie. Związałam i obcięłam nitki pomagające mi marszczyć materiał.

Zrobiłam skośne nacięcia na dodatkach na szwy na przodzie bluzki – od rogu nasady plastronu do końca szwu mocującego plastron.  Bez obawy –nie powinno się nic strzępić, bo cięcia biegnące skośnie w stosunku do nici wątku i osnowy materiału są w zasadzie niestrzępiące się. Gdyby materiał był szczególnie delikatny, albo bardzo rzadko tkany, to w tym miejscu można przed wzięciem w rękę nożyczek nakleić kwadraciki sztywnika, które ustabilizują materiał.



Złożyłam przód bluzki pozostawiając wystające dodatki na szwy nasady plastronu i przyszyłam jego dół  do przodu bluzki, zaczynając i kończąc szew w miejscach oznaczonych czerwonymi kropkami. To te same kropki, co na poprzednich zdjęciach. Pionowy i poziomy szew , którymi przyszyłam plastron, stykają się w tym miejscu.


Zabieram się za rękawy – za wykończenie rozcięć przy mankietach i uszycie tychże.



Skroiłam paseczki plisek do wykończenia rozcięcia, dwa razy dłuższe niż rozcięcie, a szerokie na ok. 3 cm. Nacięłam rozcięcie wg oznaczeń na wykroju. Rozłożyłam je tak, by utworzyło linię prostą. Podłożyłam pod spód pliskę i przyszyłam ją bliziutko brzegu – mniej więcej 2 mm od niej.



Dodatkowo, dla pewności, przeszyłam wąziutkim ściegiem zygzakowym uważając, żeby zygzak nie przekroczył linii szwu prostego.



Zaprasowałam powstały szew w kierunku do wewnątrz nacięcia, pliskę złożyłam tak, żeby niemal stykała się krawędzią z brzegiem nacięcia  i również zaprasowałam.



Tak to wygląda po odwinięciu. Udało się nie zaszyć żadnej zakładeczki, nic nie trafiło pod igłę przypadkowo.



Jeszcze raz składam pliskę – tak żeby jej krawędź wysunęła się milimetr poza szew nasadowy i zaprasowuję. Przeszywam po prawej stronie tuż obok rowka szwu nasadowego pliski. Można było zrobić nieco inaczej. W zasadzie to kwestia wyboru – można ją złożyć tak, żeby krawędź stykała się ze szwem nasadowym, ale wtedy trzeba bardziej uważać przyszywając pliskę maszynowo, bo trudniej jest wyczuć, czy brzegi przypadkiem nie rozsunęły się po lewej stronie i czy szwu nie trzeba będzie poprawiać. Można też pliskę przyszyć ręcznie do szwu nasadowego i właściwie tak powinnam była zrobić, trzymając się zasady „slow sewing”, czyli „nieśpiesznego szycia”…Ok. Poprawię się ;-)



Tak wygląda pliska przyszyta „fast sewingiem” ;-)



Po wewnętrznej stronie, po złożeniu pliski przeszywam krótki, skośny szew. Zabezpieczy rozcięcie przed przypadkowym rozdarciem w razie nadmiernego rozciągnięcia go.

Ułożyłam fałdki po obu stronach rozcięcia i zabiorę się za skrojone ze skosu mankiety.



Przyprasowałam sztywnik o wymiarach gotowego mankietu, bez dodawania zapasów na szwy.

Nie ma chyba jedynej i niepodważalnej zasady mówiącej, po której stronie mankietu, stójki czy kołnierzyka powinno się podprasowywać sztywnik.  Nawet gdyby była – łatwo ją obalić. Jak zwykle – jest to kwestia wyboru. Niektóre materiały wzmocnione sztywnikiem wyglądąją nienaturalnie, niektóre zmieniają swoją fakturę – wtedy dałabym go od niewidocznej strony. Z kolei elementy skrojone ze skosu lepiej ujarzmić, bo podczas prasowania będą pracowały pod żelazkiem /trudno zachować zasadę prasowania zgodnie z kierunkiem materiału/ i mogą powstać fałdki i załamania albo na krawędzi mankietu, albo na linii zszycia z rękawem. Wtedy lepiej ukryć taki feler od wewnątrz i sztywnik przyprasować do części zewnętrznej.

Przed przyszyciem mankietu trzeba złożyć i równo przyciąć względem siebie oba końce rozcięcia wykończonego pliską. Wbrew pozorom całkiem często zdarza się minimalne przesunięcie, które po przyszyciu mankietu będzie gryzło w oczy ;-)






Zwykle najpierw biorę się za wykończenie końców mankietu – będę miała wystające krawędzie po obu stronach, bo zachciało mi się bluzki z mankietami zapinanymi na spinki.

Odwijam końce mankietu prawą do prawej i spinam.



Następnie przeszywam wzdłuż krótszego boku, potem – od brzegu do szwu nasadowego mankietu i rękawa, tworząc jakby jego przedłużenie. Złapałam się na tym, że kiedy robię to jednym ciągiem, szyjąc do rogu sztywnika i potem odwracając całość pod stopką, że mam wtedy większe skłonności do skręcania szwu, a kąt szwu nie jest wtedy prosty. Dwa szwy nie pochłaniają więcej czasu, a efekt jest lepszy. Obcinam róg dodatków na szwy.



Oba końce wykończone, mankiet zaprasowany i jego spód przygotowany do przyszycia do rękawa drugim szwem.



Tym razem ręcznie ;-)



Gotowy mankiet. Bystre oko zauważy, że na poprzednich zdjęciach końce mankietu są dłuższe. Cóż, był to objaw kolejnego zatoru umysłowego – mankiet „spinkowy” nie musi mieć tych końców tak wyciągniętych, ba – nie może, bo wyglądał tragicznie. Tyle dobrze, że prucia nie było – wystarczyło przeszyć dwa szwy na nowo ;-)



Uszyte. Udało mi się w niezmierzonych zapasach odnaleźć guziki zupełnie neutralne, pasujące do koloru bluzki, więc będę mogła założyć i spinki „złote”, i „srebrne”. Spinek w innych kolorach jeszcze nie mam póki co ;-) Ale coś wykombinuję… Można połączyć dwa guziki na stopce. Można zrobić takowe choćby z modeliny. Można kupić… O tym jeszcze pomyślę ;-) Jak Scarlett  O’Hara – jutro… ;-)

No i gdzie tu miejsce na tytułowe cwaniactwo? Ano, szyjąc z kratki trzeba się pogodzić z dopasowywaniem jej na poszczególnych elementach /z różnym skutkiem zresztą/, albo – co się da kroić ze skosu ;-) Jak mankiety i stójkę chociażby. Gdyby oba plastrony nie były takie skomplikowane, a zupełnie gładkie – też skroiłabym je ze skosu. No i wtedy ładnie odznaczałyby się na bluzce. Chociaż na tym zdjęciu widać, jak ładnie udało mi się dopasować kratkę na przodzie, plastronie i osobno krojonej plisie zapięcia – to przez zakładki kratka się poszatkowała i wygląda dziwnie, jeśli zakładki się nie odchylają wyjaśniając, skąd to się wzięło.



A tu cała posągowa postać wciśnięta między zegar, komodę, drugą komodę i kontakt z wetkniętą wtyczką. Do tego dziwne odblaski słońca na ścianie. Cóż… Temat obróbki zdjęć jest mi obcy…Właściwie to na innym zdjęciu wymazałam wszystko pracowicie Gimpem, ale to zdjęcie mi się bardziej podoba… Coś z tym Gimpowym niedouczeniem muszę zrobić – ale może jutro… ;-)












piątek, 7 grudnia 2012

Na życzenie raz można – czyli nareszcie ktoś ma jakieś wątpliwości :-)



Na początek rozwiewam wątpliwości dotyczące tytułu – to przecież cytat z niemal kultowego w swoim czasie filmu. Ktoś pamięta, z jakiego?

Cieszę się okrutnie z  nawiązania czegoś w formie dialogu – Bezdomna Wioletta zapytała o co właściwie chodzi z tym szyciem wspak. Do tej pory było tak, że ja sobie pisałam, wszyscy potakiwali – i na tym koniec ;-) A Wioletta zapytała. Hura! Zapytała! Czegoś ode mnie chcą, a nie tylko popatrzą, podziękują i pójdą w inne strony /ależ to powiedzenie nabrało innego sensu w dobie stron internetowych! /

Ja też tak mam nieraz, Wioletto. Popatrzę, przyjmę do wiadomości i zastanawiam się, o co właściwie chodzi. Szczególnie jeśli chodzi o opisy szycia. Nigdy nie czytam opisów Burdy przed rozpoczęciem szycia, bo i tak nie wiem, o co tam biega, bo wyobraźni mi nie starcza i po chwili czytania o przekładaniu, odwracaniu i przeciąganiu macham ręką ze zrezygnowaniem. Okaże się „w praniu”, czyli w ferworze walki, kiedy już będę na konkretnym etapie mając rzecz w ręku.

Zatem, Wioletto, jeśli będziesz kiedyś szyła zakładki – na dowolnym materiale, albo zaszewki w materiale przejrzystym i cienkim – ta metoda może ci się przydać.



Wzięłam kawałek starego prześcieradła, które miałam pod ręką i uszyłam na nim dwie zakładki. Coś podobnego będę miała na plecach w bluzce zakładanej przez głowę – element dekoracyjny , a jednocześnie dodający niezbędnego luzu i objętości tam, gdzie trzeba. Nici – które miałam w maszynie, nawet nie troszczyłam się o regulację ich naprężenia ;-) Co widać ;-)



Ta zakładka została uszyta metodą wspakową. Nitka jakby nigdzie się nie zaczyna ani nie kończy – tj. nie ma nigdzie jej wiszącej czy wystającej końcówki, nic nie przeciągałam na lewą stronę. Żywcem jak spod maszyny wyszło.



To druga strona tego samego szwu. Po drugiej stronie zakładki.



A to druga zakładka, uszyta i zakończona tradycyjnie – ryglowaniem. Koniec nitki nie docięty, ale nawet i po docięciu będzie widoczny. Po drugiej stronie wisi drugi koniec nitki ;-)

Mogłabym co prawda nie ryglować, przeciągnąć igłą obie nitki na lewą stronę materiału i zawiązać supełek, żeby te nitki zabezpieczyć przed rozłażeniem się, a szew przed pruciem, ale skoro wypatrzyłam metodę wspakową – no to przecież oczywiste, że mnie kusiło, żeby wypróbować ;-)

Aha – wbrew tytułowi wątku wcale nie twierdzę, że postanowiłam  tylko raz się ugiąć się i spreparować wpis na temat zadany przez kogoś z was ;-)  Wcale nie ;-)


piątek, 30 listopada 2012

Od drugiej strony albo wspak



Dziś na szybko.

Zabrałam się za szycie bluzki. Bluzki w kratkę. Bluzki z szytymi zakładkami.

Sporo czasu temu zetknęłam się z intrygującą metodą szycia szwów zakładek, szczypanek i zaszewek – więc takich, które zaczynają się albo kończą… niczym. Wiecie, o czym mówię. O szwach jak ślepe tory pociągu. Które nie są zamknięte w okrąg albo swój początek i koniec mają ukryte w szwach bocznych czy łączących. Które wypadałoby ładnie zacząć albo zakończyć, a najlepiej, żeby to zakończenie się nie pruło i nie wysnuwało.

Zetknęłam się – i nie wypróbowałam. A teraz – stwierdziłam – przyda mi się to.

To szycie od d…drugiej strony. Od tyłu. Na wspak. Nitką z bębenka…

Nie powiem, nie było łatwo… A to się plątało, a to rwało, a to naciąg nitki był nie taki – ale udało się.

Jak to się robi?



Zaczynamy od normalnie nawleczonej maszyny. Górną nitką wyciągamy nitkę dolną, wbijając igłę tam, gdzie przyszły szew ma się kończyć. Albo zaczynać ;-) Wyciągamy z maszyny górną nitkę wraz ze szpulką. Na razie nie będą potrzebne.



Zaczynamy teraz zakładać nitkę na wspak. Nitkę z bębenka traktujemy jak… górną. Trzeba ją przeprowadzić przez górne elementy maszyny, ale odwrotnie do normalnej kolejności. Czyli – zaczynamy od przełożenia jej przez oczko igły – ale od tyłu do przodu.



Pomogłam sobie pustą rolką po niciach. Nawinęłam na nią nitkę wysnuwając ją z bębenka przez materiał i igłę. Muszę jej mieć tyle, ile trzeba do wykonania szwu plus odcinek nici potrzebny do przeprowadzenia jej przez górę maszyny. Rolkę założyłam na trzpień do szpulki górnej, zostawiając spory luźny kawał. Podniosłam stopkę. Nie szło mi zakładanie nici od końca przez układ naprężający, więc luźną nicią założyłam ją sobie jakby tradycyjnie. Góra – na szpulce, dół – zakotwiczony w bębenku. Podciągnęłam nitkę w tę i z powrotem przez układ naprężający, żeby być pewną, że „siedzi” tam, gdzie trzeba.

Opuściłam stopkę i zaczęłam szyć – od miejsca, w którym nitka wychodziła z materiału.





Tak to wygląda od prawej strony.





A tak – od lewej. Szew ma początek, ale nie ma niteczek wystrzępiających się z niego ;-) Obyło się bez przewlekania nitek na lewą stronę i wiązania supełków.  Bo szew był szyty jedną nitką ;-)



czwartek, 22 listopada 2012

Jajeczko częściowo nieświeże – czyli o potrzebie wyjścia z ukrycia. Częściowego.

No i stało się… Założyłam sobie naiwnie, że będę w tym blogu skupiona na szyciu. Szycie, szycie i żadne tam inne dodatki. Dlatego nie widzieliście u mnie listy blogów obserwowanych, zaproszeń do candy, konkursów itp. 

Pobożne życzenia…:-) Nie da się. Po prostu – nie da się. I w sumie – nic w tym dziwnego. Skoro się upubliczniłam w jakimś stopniu… Przypomina mi się określenie o jajeczku… O tym napisać, a o tamtym – nie. No jakże to tak… Przez jakiś czas się udawało, ale tylko przez jakiś…

 Kluczem do mojego „tajemniczego ogrodu” stały się dwie niespodzianki, które – jak to niespodzianki – zaskoczyły mnie niezmiernie…

Zostałam wyróżniona /nie tyle ja, co mój blog/ tytułem "Liebster Blog" Przez Bisi Bożenę i Liwias! To miło dowiedzieć się, że włożona przeze mnie praca nie idzie na marne – i że pisane przeze mnie posty są wypełnione treściami do przełknięcia, ba – że można je polubić :-) Ale… 

Ale miło byłoby, gdybym w zamian za nominacje wykonała kawałek pracy /bo co w tym świecie jest za darmo? ;-)/, odpowiedziała na 11 pytań i wskazała 11 nominowanych… 

Szczerze mówiąc – łamałam się długo… Pisać o sobie… Pisać o innych… Hmmm… No tak, podczytuję inne blogi, podglądam, czytam, chłonę… Ale myślałam – o naiwna! – że będę mogła zostawić to dla siebie… No i poza tym – to nie jest do końca uczciwe – ba! wcale nie jest – takie zaglądanie zza rogu bez wystawiania głowy. Niby nie czytam, a czytam, niby nie chcę, żeby o mnie wiedzieli, a o innych – czemu nie… Jajeczko… Nie da się być częściowo „w stadzie” i częściowo poza nim… 

Zatem – zabieram się za pracę. Szczerze mówiąc – największy mam problem ze znalezieniem 11 blogów o liczbie obserwatorów niższej niż 200 ;-) To fajnie – bo jest dowodem na to, że ludzie interesują się sobą nawzajem! Ale oto moja lista – na którą nie mogę wpisać ani Liwias, ani Bisi Bożenę, bo regulamin zabrania ;-) I jestem w kropce, bo znalazłam też wpisy o tym, że warunek małej ilości obserwatorów nie jest niezbędny… Poza tym – co drugi blog, który chciałabym wpisać – ma już banerek Liebster Blog. Nominować autorów drugi raz – sama przyjemność, ale z kolei – zmuszać ich do odpowiadania na pytania – dopiero bez sensu… 

Czyli modyfikuję zasady ;-) Wpisuję dwie listy. Pierwsza – blogi poniżej 200 obserwatorów, a druga – powyżej ;-) Kto chce odpowiadać na pytania – niech odpowiada, a jeśli ktoś po prostu nie ma na to czasu – no to nie ma i już :-) Kolejność ustawiłam w odwrotnie-alfabetycznej. 

Grupa pierwsza – czyli na dorobku:

Zygzakiem  /nie wiem, w której grupie umieścić… :-)/

Złoty kot. Z potrzeby szycia…

Sylwia szyje 

Roxanna hcv  /nie mam pojęcia, czy umieścić Roxannę w tej, czy drugiej grupie ;-) / 

Nocne szycie Aurin 

Nef – made by Monika Magdalena 

 Moja oaza 

M.E.L.A 100 % handmade 

Krawiectwo Melanii 

Handemade by Boniffacy 

By Charczerka 


I grupa druga, czyli już osobistości: 

Zapalov 

Szycie Silanny 

Susanna szyje 

Słodka pasja 

Robótki Stefci

Monikowo.blog 

LolaJoo

BrummBLOGGing 

Bezdomna Wioletta z Szafy 

Bartas de 

Apparecchiamo? 


Wszystkich nie wymienionych i ominiętych serdecznie przepraszam, ale pamięć jest zawodna… 

A teraz pytania… 

1. Co wolisz u siebie modowe ryzyko w granicach rozsądku - czy bezpieczną elegancję? 
2. Jak myślisz – czy twój próg tolerancji na modowe ekscesy u innych jest wysoki, czy nie?  
3. Jak uważasz – czy warunki sylwetki powinny ograniczać inwencję ubraniową? 
4. Jeśli masz jakieś uwagi- czy poprawiasz swoje, już noszone rzeczy, czy raczej szyjesz następną? 
5. Twoje najdziwniejsze dzieło, które zdarzyło ci się nosić, to…? 
6. To se ne vrati – czyli czy żałujesz, że czegoś sobie nie uszyłaś /uszyłeś/ albo nie wydziergałaś /wydziergałeś/? I już tego nie zrobisz – z różnych powodów? 
7. O jedzeniu - na pewno nie dałabyś się /nie dałbyś się/namówić na spróbowanie… 
8. Największe kulinarne rozczarowanie /popełnione przez siebie lub nie/… 
9. Domowy zwierzak – właściciele tychże ponoć dzielą się na dwie grupy – tych, którzy wpuszczają je do łóżka i tych, którzy się do tego nie przyznają. A ty? 
10. Według ulubionej pory aktywności – jesteś sową czy skowronkiem? 
11. Czy lubisz, kiedy pada deszcz? 

I - odpowiedzi na pytania.

Na pytania Bożeny odpowiedziałam tutaj, a teraz czas na pytania Joasi:

1. Do którego filmu wracasz najczęściej?
 "Hair" Formana. Zdecydowanie. Drugi, którego sobie nigdy nie odpuszczam - to "Beetlejuice". 

 2. Jaka książka zawsze poprawia ci humor?
 Słowniki i encyklopedie. Może nie tyle poprawiają humor, co odstresowują.  

3. Ulubione miejsce na wyjazd? 
 Francja. Naszpikowana historią niezmiennie mnie onieśmiela.

4. Jaki rodzaj leniuchowania lubisz najbardziej?
 Leniwe. Telewizor i druty ;-)

5. Czekolada czy chipsy?
 Chipsy ;-)  

6. Czy lubisz biżuterię, jeżeli tak, to jaką najchętniej nosisz?
 No właśnie nie noszę...  

7. Jaki styl ubierania preferujesz?
 Minimalizm. Gdybym tylko nie zbaczała od tego to w jedną, to w drugą...

8. Spódnica czy spodnie? 
 Spódnica.   

9. Jakiego koloru nie znosisz? 
 Niebieskości i błękitów, zwłaszcza w wydaniu "majtkowym". W zasadzie jedyny odcień błękitu, który toleruję - ba! lubię! to błękit kwiatów cykorii podróżnika. To oczywiście w odzieży. Bo błękitne niebo nie podlega krytyce :-)  

10. Czy masz w domu czworonoga? 
Nie mam. Z rozsądku. A miałam cudowną kundliczkę Sunię... 

11. Jaki prezent gwiazdkowy sprawiłby ci największą przyjemność w tym roku?
Prenumerata pewnego czasopisma krawieckiego :-) 

Dość tego ekshibicjonizmu na dzisiaj. Koniec :-)

piątek, 16 listopada 2012

Płaszcz zimowy – czyli im dalej w płaszcz, tym wiecej zdjęć...




Chłodno się zrobiło, chodzić nie ma w czym… To znaczy – ma, ale jakoś tak się stało, że w szafie same kurtki. A kurtka nie zawsze pasuje… Nie ma co, trzeba uszyć płaszcz.

Miałam w zapasie resztki /ha ha, resztki!/ ciepłego wełnianego flauszu w prążki. Resztek okazało się na tyle dużo, że skroił się z nich płaszcz do kolan ;-) Co prawda – krojąc kołnierzyk i stójkę skapitulowałam i jedną warstwę musiałam skroić z dwóch części, ale to żaden problem. Nie wiem, z czego się bardziej cieszę – z nowego płaszcza, czy ze znaczącego ubytku w zapasach materiałów ;-)

Na warsztat znów wzięłam Knipmode – z listopada 2011 – i płaszcz  „wielowariantowy”.



W sumie – pokombinowałam go jeszcze inaczej – z pierwszego od góry usunęłam wszelkie falbanki /to za bardzo trąci ubiegłym sezonem ;-)/ i dodałam pasek z trzeciego.

Przody podprasowałam sztywnikiem, dodałam go też wokół główki rękawa na rękawach właśnie i na formach tyłu.

W pionowych szwach płaszcza ukryte są kieszenie zapinane na zamki. Zdecydowałam się na zamki kryte, bo chcę, żeby były jak najmniej widoczne.



Zszyłam szwy  poniżej i powyżej wlotów kieszeni, nie doszywając ich jednak do samych punktów wyznaczających je. Wygoda szycia przede wszystkim.  Brakujące 2-3 centymetry szwu doszyję sobie po wszyciu zamka.



Dla własnej wygody użyłam zamków dłuższych niż otwory wlotów kieszeni. Będzie je łatwiej wszywać. Po obu końcach zamka będę miała po ok. 2 cm zapasu – nie będę zmuszona szyć tuż przy zakończeniach. Przypięłam zamek z jednej strony do wlotu kieszeni, a patkę wystającą z drugiej strony przypięłam sobie odsuwając ją na bok z pola szycia.



Użyłam stopki do zamków krytych. Widać, jak taśma z ząbkami zamka wsunięta jest w rowek stopki.

Gdybym przyszywała zamek do cieńszego materiału – podważyłabym tą taśmę odkręcając ją do góry – żeby maszyna szyła jeszcze milimetr bliżej taśmy, ale w przypadku tak grubego materiału to naprawdę nieistotne…



Zapięłam zamek i przypięłam jego taśmę do patki po drugiej stronie wlotu kieszeni.



Druga strona zamka – i taśma zamka wsunięta w drugi rowek stopki.



Doszywam brakujące fragmenty szwu łączącego części przodów powyżej i poniżej wlotów kieszeni.

To jest stopka przeznaczona w zasadzie do wszywania zwykłych zamków, ale świetnie się sprawdza jako stopka do szycia w „trudnych” miejscach – tam, gdzie zwykła stopka po prostu jechałaby przekrzywiona albo wręcz nie mieściłaby się. Skorzystałam też z funkcji pozycjonowania igły, o której to funkcji pisałam w poście o spodniach.



I zamek wszyty. Zabezpieczony rygielkami po obu jego końcach.



Czas na worki kieszeni. Skroiłam je z czegoś w rodzaju atłasu – z jednej strony śliskiego jak podszewka, z drugiej – matowego i niemal „flanelowatego”. W takim przypadku trzeba pamiętać, żeby worek kieszeni ułożyć śliską stroną do materiału wierzchniego – oba materiały nie będą się zaczepiały i haczyły, a kieszeń nie będzie się podwijała i nie trzeba będzie jej poprawiać po każdym wyjęciu z niej ręki.

Jeden worek przyszyłam do jednej strony wlotu kieszeni, przeszywając patkę razem z taśmą zamka. Drugi szew po wierzchu będzie trzymał worek kieszeni na miejscu i nie będzie się on wkręcał w zamek przy rozpinaniu.



Drugą część worka kieszeni skroiłam dodając ok. 1,5 cm przy wlocie. W tym przypadku autorzy wykrojów postąpili dokładnie odwrotnie do autorów wykroju, z którego korzystałam szyjąc kremową kurtkę. Tam zapas ten był już dodany do wykroju i krojąc drugą część worka kieszeni musiałam go odciąć.

Po przyszyciu worka kieszeni do taśmy zamka z drugiej strony – zszyłam razem obie części.



Teraz mogę już włożyć chusteczkę do kieszeni. Kieszonki raczej, bo nie jest duża – ale to wynika akurat z odległości do krawędzi zapięcia…

Tym razem szyjąc płaszcz postanowiłam trzymać się zasady – najpierw wykańczamy dekolt, potem bierzemy się za rękawy. A zasada ta jest niegłupia. Często bardzo nas interesuje ogólny obrys sylwetki, to, jak będziemy w gotowej rzeczy wyglądać. A tymczasem – wszyte rękawy stanowią jednak spore obciążenie dla niewykończonego dekoltu, który ma zawsze skłonności do rozciągania się i deformacji podczas przymiarek. A to jest potem bardzo trudne do poprawienia… O ile w ogóle możliwe w niektórych przypadkach… Poza tym – mniej będzie do wywracania i wywijania w trakcie pracy nad kołnierzykiem na stójce. A biorąc pod uwagę, że mój płaszcz jest odcinany w pasie, a doszycie dołów zostawię sobie na sam koniec – będzie mi się całkiem lekko pracowało ;-)



Początek szycia kołnierzyka całkiem podobny, jak w przypadku kremowej kurtki. Zewnętrzne krawędzie jednej części skroiłam szersze, za to zszyłam je z jednakowymi dodatkami na szwy. Powstał zapas na dole kołnierza.

Aha – sztywnik naprasowałam na część wewnętrzną – tę, która będzie stanowiła podporę.



Spinam ze sobą obie krawędzie dołu tak, by zlikwidować różnicę w zapasie – podsuwając nadmiar materiału w kierunku szwu górnego i tworząc fałdę. Oczywiście, nie jestem tego w stanie zrobić na całej krawędzi, bo brzegi kołnierza już są zszyte. W zasadzie dolną krawędź można na tym etapie przeszyć. Ja jednak zostawiłam ją spiętą.




 Przypinam teraz kołnierz prawą do prawej do jednej części stójki. Do spodniej części, podprasowanej sztywnikiem.



I – znów prawą do prawej – przypinam drugą część stójki. Zszywam wszystko razem jednym szwem.



Pionowe szwy stójki zszywam ma końcu. Mogę sobie na to pozwolić, bo w moim płaszczu krawędź kołnierza jest w jednej linii z krawędzią stójki. Stójka nie jest zapinana. I znów w ruch poszły stopka do zamków i pozycjonowanie igły.

Wykrój płaszcza nie przewidywał osobno krojonego obłożenia na karku. Ja jednak postanowiłam to dodać, bo płaszcz ocieplę pikowaną podszewką i nie chcę mieć na karku grubych zwałów szwów. Z tego też powodu stójkę przyszyję nie jednym szwem, a obie jej warstwy osobno.



Obłożenie tyłu skroiłam wg formy tyłu, dopasowując jego szerokość do szerokości obłożenia przodu. Jak w sukience na specjalną okazję. Na obłożenie naprasowałam od lewej strony sztywnik. Przyszywam krojone oddzielnie obłożenia przodu do krawędzi zapięcia, zszywam szwy ramion na obłożeniach.




Przyszywam zewnętrzną część stójki do wierzchniej części płaszcza. Porównując długość nasady stójki do długości krawędzi wierzchu płaszcza przy szyi wydaje się, że tego wierzchu jest za mało, że stójka jest dłuższa…



/Przepraszam za jakość zdjęcia. Jakoś jej nie zauważyłam w okienku aparatu…/

Natomiast po ułożeniu obu fragmentów w sposób, w jaki będą się układały na ciele /wokół szyi/ okazuje się, że ten nadmiar gdzieś zniknął… To wynika z grubości materiału. Wewnętrzny obrys krawędzi jest sporo mniejszy od zewnętrznego. To jest przykładem na to, że szycie ma sobie coś z rzeźbiarstwa i niektóre z czynności trzeba po prostu wykonać w ręku, a nie płasko rozkładając elementy na stole i próbując je ujarzmić…



Teraz przyszyję obłożenie przodu do części wierzchniej przodu, przy kołnierzyku, nie doszywając go do samego kołnierzyka. Znów – z powodu grubości materiału.



Powstały róg przytnę blisko szwów.



Przyszywam wewnętrzną część stójki do obłożeń.

Maszyny różnie sobie radzą ze zszywaniem grubych materiałów. Najczęściej mimo fastrygowania czy spinania szpilkami jedna część przesuwa się w stosunku do drugiej. Pomaga prowadzenie materiału w taki właśnie sposób – podając go łukiem z góry przed stopką.



I tak to wygląda po zszyciu. Pośrodku widać dodatki na szwy stójki i kołnierzyka zszyte razem, u góry i u dołu – części stójki przyszyte osobno do wierzchu płaszcza i obłożeń.



Gdybym chciała wszyć stójkę do płaszcza jednym szwem – miałabym do pokonania tyle warstw materiału . I tak gruby wałek dodatków na szwy…



Tymczasem – nacinam dodatek na szwy na obłożeniu i odpowiadający mu dodatek na wierzchniej części płaszcza – i rozprasowuję szwy nasadowe stójki na płask, skierowując dodatki w przeciwne strony. Najbardziej skrajne dodatki na szwy skierowane są teraz na zewnątrz od stójki, leżą odpowiednio na wierzchu płaszcza i na obłożeniach.



I do zszycia mam właśnie te dodatki – jak najbliżej szwów nasadowych stójki. Aż tak udało mi się dzięki temu zmniejszyć grubość tego szwu…



Gotowy kołnierz /szwy ramion płaszcza są wg projektu przesunięte do przodu/.

Teraz zajmę się rękawami. Składającymi się z dwóch części. Po zszyciu szwu łączącego wyglądają tak:



Widać, że nie mogę tak po prostu podwinąć rękawa, bo poszerza się on do góry i brakuje szerokości na dolnej krawędzi…



Wszywam go więc do pachy, decyduję na tym etapie, czy chcę wszyć poduszki, czy nie /a chcę – małe, ale chcę/, wpinam poduszki i dopiero teraz ustalam sobie długość rękawa – plus 4 cm na podłożenie. Przez całą szerokość podłożenia przeszywam oba szwy „popuszczając” maksymalnie dodatek na szwy – żeby przedłużyć obwód krawędzi rękawa, żeby można go było następnie wygodnie i bez fałd podszyć.



Jak widać – udało się.



Do główki rękawa wszywam pasek ociepliny – wypełni ona główkę i zapobiegnie „zapadnięciu się” rękawa poniżej szwu nasadowego. Powinien być wszyty tak, żeby  razem z dodatkami na szwy utworzyć „schodki”.



Mocuję poduszki.

Pozszywałam wszystkie części płaszcza w całość, tzn. do uszytej wcześniej góry /do talii/ dołączyłam zszyty osobno dół. Pozszywałam części z ocieplanej podszewki.



Podszewkę doszyłam do obłożeń płaszcza.

Wzdłuż krawędzi podłożenia rękawów przyprasowałam sztywnik.  Pora zająć się  wyznaczeniem długości rękawa z podszewki i przyszyciem go do podłożenia. Spięłam obie warstwy rękawa na szczycie główki i na dole rękawa.



Różowa szpilka – to krawędź podłożenia… Seledynowa – linia szwu łączącego obie części.



Widok od środka – szpilka w głębi to seledynowa – czyli linia szwu. Trzeba dodać zapas na szew i ok. 1 – 1,5 cm zapasu na luz. Szpilka różowa wyznacza teraz linię dolną podszewki.



Muszę teraz wywrócić obie części i dostać się do rękawa od lewej strony, wsuwając rękę wzdłuż szwu bocznego, między podszewkę i wierzch płaszcza. Żeby mi się przy tym rękawy nie przekręciły względem siebie – spinam odpowiadające sobie szwy podszewki i wierzchu.



Po wywróceniu całości przepinam szpilkę i wsuwam rękaw z wierzchniego materiału do rękawa z podszewki. Zszywam szwem dookoła, a podłożenie mocuję do wierzchu luźnym, szerokim ściegiem krzyżykowym.

Od lewej strony mocuję luźnymi ściegami rękaw podszewki z rękawem wierzchnim w okolicy pachy oraz szczytu ramienia, zszywając dodatki na szwy.

Teraz dół płaszcza – przypinam dolną krawędź na szerokość podłożenia i zaprasowuję.



Szpilki przypięłam inaczej, niż do szycia – i uważam, żeby nie najechać na nie żelazkiem. Mogą zostać odciśnięte ślady na tkaninie, już nie do naprawienia…

Przyprasowałam pasek ze sztywnika do wierzchu,  wzdłuż krawędzi podłożenia.



A teraz muszę trochę skrócić podszewkę. Do tej pory była długości wierzchu płaszcza, nie chcę jednak, żeby spod niego wystawała… Składam ją na pół i ścinam – na środku tyłu jakieś 2,5 cm, schodząc do zgubienia przy odłożeniach przodu.



Przyszywanie jej do dolnej krawędzi wygląda właściwie tak samo, jak w przypadku kremowej kurtki, ale nieco inaczej podcinam róg na dole – stopniując go, gdyż materiał jest gruby.

Krawędź podłożenia mocuję do wierzchu tak, jak w rękawach – luźnymi i długimi ściegami ręcznymi…

Podszewka, której użyłam, jest ocieplona w zasadzie symbolicznie – toteż mogłam sobie pozwolić na zszycie jej z wierzchem. Gdyby jednak była gruba – to lepiej byłoby podłożyć tylko wierzch płaszcza, a podszewkę  skrócić, podłożyć i przymocować luźnymi rygielkami do pionowych szwów dołu płaszcza – żeby nie uciekała za wysoko i nie odsłaniała lewej strony wierzchu.

Coraz więcej zdjęć mi się „cyka” z każdym następnym postem… Czyżbym zmierzała do czegoś w rodzaju komiksu?

Przydałyby się zdjęcia gotowego płaszcza ;-) Pojawią się, gdy tylko zorganizuję sesyjkę ;-)