Nie, nigdy ich jakoś
specjalnie nie zbierałam, nie zabiegałam o nie…
Jeśli zbierałam – to w tym
dosłownym sensie – był, to go nie wyrzuciłam…
Przybywało ich, oj
przybywało… Z reguły – tych zapasowych, kupionych o 2-3 więcej do uszytej
bluzki czy wydzierganego sweterka. Trochę – owszem, pochodzi z czasów, gdy
guziki „rzucali” – brało się wówczas co ciekawsze. Jakieś szklane, z nadrukami…
Ale największą część mojej
nieplanowanej kolekcji to guziki, które przekazała mi pani Basia. Oj, ona je
rzeczywiście zbierała… Odpruwała od zużytych ciuchów, zanim te wylądowały w
koszu, pochylała się po guzik, gdy zauważyła go na chodniku. Pamiętam, że jej
kolekcję oglądałam jakieś 35 lat temu…
Dziś niektóre z nich to
prawdziwe perełki ;-) Zgoda – zużyte, z odpryśniętą emalią, nie nadające się do
przyszycia do nowej sukienki. Ale nie zasługujące na wyrzucenie. Wiedziałam, że
kiedyś je wykorzystam.
Taki z lwem i koroną…
Ten – na pewno z końca lat
60-ch. Szalenie mi się podoba.
Z kwadrygą i łucznikiem…
Śliczny – szklany – z
księżycowymi kraterami…
Z motywem egipskim…
Śliczny, malutki, metalowy
filigran – jak czapka Czyngis-Chana…
Pani Misiowa z panem Misiem
– to co, że uszkodzony, to co, że widać już tylko odpryski farby… Za nim u góry
po prawej – UFO ;-)
I ten pośrodku, malutki, też
metalowy, emaliowany – emalia zaczęła odpryskiwać…
I perełka w kolekcji ;-)
Może nie z powodu urody – aleć to przecież guzik upamiętniający Igrzyska
Olimpijskie w Monachium sprzed równiutko 40 lat…Teraz też mamy rok olimpijski!
Od zawsze wiedziałam, że je
wykorzystam – i ozdobiłam nimi kremową kurtkę. Dlatego też tak opornie szło mi
szycie – bo wiedziałam, że nadejdzie ten moment, kiedy trzeba będzie usiąść z
igłą i nitką i przyszywać, przyszywać, przyszywać… Zajęło mi to ze 3 mecze ;-)
Każdy przyszyty osobno, żeby – jeśli się odpruje – to odpruł się tylko jeden.
Tyle dobrze, że nie będzie kłopotu z dopasowywaniem następnego ;-) Kurtka nabrała
wagi ;-) A zbiór guzików? ma się dobrze, zużyłam może jakieś 10 % :-)
Upał był straszny – ponad 35
stopni… Ale cóż, skoro się uszyło i wypadałoby pokazać ;-)…
Trochę dłubania przy
zapinaniu…
Ile guzików, ojej :D
OdpowiedzUsuńTakie małe, mobilne muzeum historii guzika :)
OdpowiedzUsuńI ma Pani gwarancję, że nikt, identycznej kurtki mieć nie będzie.
Pozdrawiam,
Mag
Tak sie zast dlaczego te guziki sa poprzyszywane, dopiero kiedy zobaczylam je na kurtce, to az wow mi sie na usta wyrwalo!
OdpowiedzUsuńTo wygląda niesamowicie, chylę czoła nisko bo genialnie to wygląda! a guzior z kraterami jest przecudnej urody:] perełki:]
OdpowiedzUsuńWow, podziwiam cierpliwość - ja się z jednym guzikiem męczę. Kurtka jest cudowna, na pewno się jeszcze przyda za kilka miesięcy :)
OdpowiedzUsuńI zazdroszczę kolekcji guzików. Też bym taką chciała :) Może za kilka lat...
kurtka robi wrażenie!
OdpowiedzUsuńa sama kolekcja guzików bardzo interesująca, ja sama tez wciąż odkladam i odkladam pojedyncze i co ciekawsze na bok licząc, że nadejdzie moment na ich użycie:)
kreatywność to podstawa, gratuluję pomysłu z tymi guziczkami :)
OdpowiedzUsuńa sukienka z motylkami jest po prostu świetna.
pozdrawiam :)
No kurtka wyszła świetnie, a guziki tylko podkreślają jej urok! Fantastycznie!
OdpowiedzUsuńKurtka jest boska! A guziki to idealna ozdoba, aż zazdroszczę! :)
OdpowiedzUsuńPiękne guziki i fajne ich wykorzystanie. Przynajmniej się nigdzie nie pogubią:)
OdpowiedzUsuńWspaniale to wyszlo! I'm totally in love ;)
OdpowiedzUsuńCieszę się, że się podoba! I jakoś tak jest, że bardziej lubię te rzeczy, dla których impulsem do uszycia było zmierzenie się z jakimś detalem...
Usuń