Obserwatorzy

sobota, 30 czerwca 2012

Guziki, guziczki, guziory…


Nie, nigdy ich jakoś specjalnie nie zbierałam, nie zabiegałam o nie…

Jeśli zbierałam – to w tym dosłownym sensie – był, to go nie wyrzuciłam…

Przybywało ich, oj przybywało… Z reguły – tych zapasowych, kupionych o 2-3 więcej do uszytej bluzki czy wydzierganego sweterka. Trochę – owszem, pochodzi z czasów, gdy guziki „rzucali” – brało się wówczas co ciekawsze. Jakieś szklane, z nadrukami…

Ale największą część mojej nieplanowanej kolekcji to guziki, które przekazała mi pani Basia. Oj, ona je rzeczywiście zbierała… Odpruwała od zużytych ciuchów, zanim te wylądowały w koszu, pochylała się po guzik, gdy zauważyła go na chodniku. Pamiętam, że jej kolekcję oglądałam jakieś 35 lat temu…

Dziś niektóre z nich to prawdziwe perełki ;-) Zgoda – zużyte, z odpryśniętą emalią, nie nadające się do przyszycia do nowej sukienki. Ale nie zasługujące na wyrzucenie. Wiedziałam, że kiedyś je wykorzystam.



Taki z lwem i koroną…



Ten – na pewno z końca lat 60-ch. Szalenie mi się podoba.



Z kwadrygą i łucznikiem…



Śliczny – szklany – z księżycowymi kraterami…



Z motywem egipskim…



Śliczny, malutki, metalowy filigran – jak czapka Czyngis-Chana…



Pani Misiowa z panem Misiem – to co, że uszkodzony, to co, że widać już tylko odpryski farby… Za nim u góry po prawej – UFO ;-)



I ten pośrodku, malutki, też metalowy, emaliowany – emalia zaczęła odpryskiwać…



I perełka w kolekcji ;-) Może nie z powodu urody – aleć to przecież guzik upamiętniający Igrzyska Olimpijskie w Monachium sprzed równiutko 40 lat…Teraz też mamy rok olimpijski!

Od zawsze wiedziałam, że je wykorzystam – i ozdobiłam nimi kremową kurtkę. Dlatego też tak opornie szło mi szycie – bo wiedziałam, że nadejdzie ten moment, kiedy trzeba będzie usiąść z igłą i nitką i przyszywać, przyszywać, przyszywać… Zajęło mi to ze 3 mecze ;-) Każdy przyszyty osobno, żeby – jeśli się odpruje – to odpruł się tylko jeden. Tyle dobrze, że nie będzie kłopotu z dopasowywaniem następnego ;-) Kurtka nabrała wagi ;-) A zbiór guzików? ma się dobrze, zużyłam może jakieś 10 % :-)



Upał był straszny – ponad 35 stopni… Ale cóż, skoro się uszyło i wypadałoby pokazać ;-)…







Trochę dłubania przy zapinaniu…






piątek, 29 czerwca 2012

Wszywam podszewkę – czyżby to nareszcie koniec? ;-)


Wyznaczyłam sobie długość rękawów i całej kurtki. Do długości docelowej dodałam 4 cm na podłożenie – i w rękawach, i na dole kurtki. Podłożenia zaprasowałam. To mi potem ułatwi pracę. Mój materiał dobrze /może nawet – za dobrze ;-)/ „pamięta” zaprasowane krawędzie. Gdyby był mniej pamiętliwy – sfastrygowałabym sobie podłożenia blisko krawędzi – jakieś 0,8 do 1 cm od dołu.

Zabieram się za zszywanie części podszewki.



W jednym z rękawów kawałek szwu zostawiam otwarty – będę przez niego wywracała kurtkę po zszyciu wierzchu i podszewki. Dobrze jest zabezpieczyć paroma ściegami początek i koniec szwów przy otworze – podczas manewrów otwór może się nieopatrznie powiększyć ;-)



Szwy ramion zszywam od strony rękawów, pozostawiając nie zszyty niewielki odcinek, do którego będę doszywała obłożenie /odszycie/ przodów. Wszywam podszewkowe rękawy do podszewki.



Części boczne – o ile pamiętacie – mają na dole łukowaty kształt. Takie podłożenia nie najlepiej się podwija – nie wystarczy po prostu zaprasować. Zostaje niewielki nadmiar materiału tworzący fałdkę. Czasem ta fałdka bywa widoczna  - przebija na prawa stronę po zaprasowaniu, a po lewej też wygląda nieciekawie. Ja po prostu – zawczasu – poprawiam szwy takiej łukowatej części przeszywając je skosem od dołu do linii dolnej krawędzi /czyli – na szerokości podłożenia/. Zaczynam ok. 0,5 cm od linii szwu łączącego części aż do zgubienia na zaprasowanej krawędzi podłożenia.



Przyszywam zewnętrzne krawędzie podszewki do odłożeń przodów.



Teraz mogę już zamknąć szew ramienia.



Przypinam górną krawędź podszewki do górnej krawędzi wierzchu /czyli – na podkroju szyi/ posuwając się od zewnątrz w kierunku środka tyłu. Podszewkę skroiłam z zapasem na szerokości, więc teraz muszę sobie odmierzyć, jakiej głębokości fałdę na podszewce przypadnie mi zszyć.

Mogłabym zaszyć tę fałdę od razu po skrojeniu, ale nie jestem automatem. Wystarczy, że szwy ramion zszyję o półtora milimetra głębiej – i już fałda poszłaby do poprawki. Zamiast poprawiać, wolę zostawić zszycie fałdy na ostatni moment.



No i wykrakałam ;-) Zrobiłam sobie nacięcia na krawędzi podszewki zaznaczając, o ile ją poszerzyłam. Jak widać – po złożeniu podkroju szyi na pół – gdybym zaszyła fałdę wcześniej – zabrakłoby mi teraz podszewki w stosunku do długości podkroju tyłu.

Zaznaczam sobie szpilką, jak głęboka musi być fałda.



Fałdę zaszywam na długości 8-10 cm. Zaprasowuję ją w kontrafałdę, choć spotkałam się z zaprasowywaniem fałdy w jedną stronę. Ja wolę kontrafałdę ;-)

Niektórzy zamiast zaszywać fałdę – marszczą górną krawędź podszewki i tak zmarszczoną zszywają czy to z odszyciem podkroju szyi, czy z samym podkrojem. To moim zdaniem najmniej estetyczne rozwiązanie – jakoś nie mam do niego serca…



Kroję kołnierz. Ponieważ kołnierz będzie wywijany – jedna z warstw kroję nieco większą – o jakieś 5 mm powyżej oryginalnej krawędzi. To po to, żeby lepiej się układał. Ta szersza warstwa jest wierzchnią warstwą kołnierza - trzeba o tym pamiętać przy kołnierzach asymetrycznych...

Kołnierza nie podprasowuję sztywnikiem. Jak i zresztą żadnej z części kurtki. Materiał jest moim zdaniem wystarczająco sztywny i trzymający kształt. Dodanie sztywnika mogłoby spowodować, że kurtka układałaby się jak zbroja, a na tym mi nie zależy.



Spinam kołnierz wzdłuż zewnętrznych krawędzi. Nadmiar szerokości przesuwa się na dolną krawędź.



Przycinam dodatki na szwy na rogach kołnierza. Pozostały dodatek nacinam dość gęsto, prostopadle do linii szwu. Będzie się lepiej układał po wywinięciu kołnierza na prawą stronę.

Widziałam tez pracochłonne nacinanie w ząbki. To może mieć dobroczynny efekt przy bardzo grubych materiałach.



Teraz – gdy zepnę dolne krawędzie ze sobą – widać „brzuszek” powstały dzięki skrojeniu jednej z warstw kołnierza szerzej. Kołnierz „sam z siebie” będzie miał tendencję do wywijania się.

Dla ułatwienia dalszej pracy można tak upięty kołnierz zszyć blisko dolnej krawędzi.



Materiał nie jest ciężki, nie ma odszycia na podkroju szyi z tyłu – nie będę się więc bawić w zszywanie jednej warstwy kołnierza z podszewką, drugiej – z wierzchem kurtki, a potem dodatków na szwy ze sobą. Nie ma takiej potrzeby. Gdyby materiały były bardziej mięsiste – warto byłoby tak zrobić, ale tu…

Spinam kołnierz z podszewką od zamka do zamka – pamiętając, żeby nie podsuwać narożnej części kołnierza za blisko do ząbków zamka. Musi tam zostać miejsce na przeprowadzenie szwu. Czasem nadmiar ambicji szkodzi, - 2 mm od krawędzi ząbków do nasady kołnierza nikogo nie zbawią, a szyć jakoś trzeba ;-)

Brzeg kołnierza wygląda jak pofalowany w stosunku do pokrojów szyi. To dlatego, że znów zszywam linię łukowatą z niemal prostą. Upinając te części pamiętam o pilnowaniu nie krawędzi względem siebie, a linii szwów – tak, jak to było przy cięciu francuskim.

Na tym etapie może się zdarzyć – i najczęściej zdarza się – że kołnierz, a raczej linia jego nasady -  wydaje się za krótki w stosunku do podkroju szyi. To dlatego, że podczas przymiarek – a nawet przez wiszenie na wieszaku czy manekinie – krawędź podkroju szyi, która krojona jest w zasadzie pod skosem w stosunku do nitek wątku i osnowy materiału – rozciąga się. Trzeba ją wtedy przywrócić do porządku, stębnując najdłuższym ściegiem maszynowym i ściągając dolną nitkę na tyle, żeby nie zmarszczyć brzegu, a tylko go wdać. Najlepiej kontrolować to z formą, według której się kroiło.

Mój materiał jest na tyle gęsty, że liczne przymiarki mu nie zaszkodziły ;-) Zatem – rezygnacja ze sztywnika też mu nie zaszkodzi ;-)

Między podszewkę a kołnierz wsuwam paseczek uszyty z podszewki – wieszaczek do kurtki.

Zszywam kołnierz z podszewką i wierzchem kurtki.



Kołnierz ładnie się wywija ;-)



Zabieram się za dolny brzeg. Odmierzam sobie – jak to robiłam na podkroju szyi – jak głęboką fałdę na środku tyłu podszewki przyjdzie mi zszyć. Zszywam ją i znów zaprasowuję w kontrafałdę. Spinam dolne krawędzie prawą do prawej w taki sposób: wzdłuż obłożenia – równo ze sobą, a gdy przechodzę na podszewkę – wysuwam ją stopniowo, by wystawała ok. 2 cm poniżej krawędzi wierzchu. To po to, żeby była trochę krótsza i nie wystawała spod kurtki. Zszywam podszewkę z wierzchem.



Na odłożeniach dodatek na podłożenie przeszywam takim właśnie łukiem – po to, żeby po przełożeniu rogu do wewnątrz nie był on poczwórnej grubości, brzydko odstając i wypychając róg kurtki na zewnątrz.




Odcinam niepotrzebny róg materiału.

Ułatwiłam sobie życie podklejając podłożenie kurtki taśmą do podwijania. Przyprasowałam ją najpierw do podłożenia – równiutko do zaprasowanej wcześniej krawędzi, a potem, na prawej stronie, do wierzchu kurtki. Nie działa to na każdym materiale – na niektórych to widać, krateczki taśmy się odbijają na prawej stronie /w cienkich, wiotkich albo luźno tkanych materiałach/ albo sama krawędź podłożenia bardzo się odznacza /to w materiałach, które nie zaprasowują się „na żyletkę”/. Dodatkowo – na każdym szwie dołu – złapałam kilkoma luźnymi ściegami zapasy na pionowych szwach wierzchu i podszewki. /To samo zrobiłam po wykończeniu rękawów na szwie ramion i szczycie rękawa oraz na jednym ze szwów każdego rękawa./ To po to, żeby podszewka nie przesuwała się i nie odwinęła.

Rękawy z podszewki skracam o ok. 3 cm w stosunku do rękawów wierzchu. Zszywam dolny brzeg wierzchu rękawów z  dolnym brzegiem ich podszewki. Tu muszę pilnować, żeby nie przekręcić rękawa podszewkowego względem wierzchu. Po prostu zakładam kurtkę na siebie, sprawdzam ułożenie podszewki i spinam właściwe szwy ze sobą. Powtarzam manewr z podprasowaniem taśmy i zszywaniem dodatków na szwy.



Przez otwór w rękawie przekładam kurtkę na prawą stronę i zaprasowuję obłożenia i podszewkę. Teraz widać, o ile jest krótsza od wierzchu.



I ostatnia czynność – zszycie po wierzchu otworu w rękawie, przez który przeciągałam kurtkę na prawą stronę i z powrotem…

A na jutro umówiłam się z Natalią na sesyjkę zdjęciową ;-)









czwartek, 14 czerwca 2012

Tak krawiec kraje, jak podszewki staje




Podszewka… U mnie w roli podszewki wystąpiła olbrzymia wieczorowa spódnica w paski, przybyła do mnie "niewiadomoskąd". Olbrzymia, ale nie na tyle, żeby mieć pewność, że wystarczy jej na całą podszewkę. Krojenie zaczęłam więc od elementów widocznych, na zasadzie „co z oczu, to z serca”. I dobrze, bo okazało się, że rękawy muszę sztukować. Jedną część rękawa, ale zawsze. Wykrój starałam się ułożyć tak, żeby szew łączący wypadł możliwie najniżej, bo im wyżej, tym rękaw bardziej napięty, tym bardziej byłoby widać, że pod wierzchnią warstwą dzieje się coś niepokojącego…

Wykrój kurtki został oryginalnie opracowany bez obłożenia tyłu na karku, co mi zupełnie nie przeszkadza ;-) W końcu – są „miliony” sposobów na wykończenie szytej rzeczy, więc podporządkuję się autorom…









Obłożenia przodów zostały wyodrębnione na arkuszu wykrojów jako osobna część, więc zanim przystąpię do wycinania części podszewki, muszę dostosować formy przodu. Te, które przylegają bezpośrednio do krawędzi zapięcia. „Okroić” je o wielkość obłożenia. Przykładam formę obłożenia do formy przodu i zaznaczam jej wewnętrzny brzeg.



Odcinam zaznaczoną część.




To samo robię z dolnymi częściami formy.

I zaczyna się jazda z paseczkami… Muszę pamiętać, że przód kurtki jest asymetryczny – zatem części przodu muszę teraz kroić układając formy lewą stroną na prawej stronie materiału – odwrotnie, niż to robiłam krojąc wierzch. Dodatkowy kłopot to taki, że paski nie są symetryczne, więc nie ma mowy o oszczędnym krojeniu, odwracaniu elementów itp.




Krojąc części z podszewki pilnuję, żeby punkty styczne były też punktami kontrolnymi pasków. Nie mam innego wyjścia. Gdyby kurtka miała „normalne” szwy boczne – nie byłoby sprawy. Części układałabym tak, żeby krawędź pachy przodu wypadała na tym samym paseczku, co krawędzie pachy tyłu i rękawa… Ale tych krawędzi po prostu nie ma ;-) Dobrze, że są chociaż punkty styczne…

Rękawy z powodu „braków materiałowych” skroiłam „byle jak” – symetrycznie względem siebie, ale niezbornie z resztą kurtki. Cóż, będzie je najmniej widać ;-) Zwłaszcza, gdy kurtkę ubiorę ;-) A jeśli ktoś będzie próbował pooglądać kurtkę wiszącą na wieszaku – popodglądać ją raczej – hm… To już połechce tylko moją próżność. Bo takie zainteresowanie o czymś świadczy… ;-)



Środkową część tyłu – górną i dolną – kroję w złożeniu materiału, dodając 4-5 cm /w sumie, więc odsuwając formę 2-2,5 cm od złożonego brzegu/. Jest to potrzebny dodatek „na luz”. Ten nadmiar długości na zewnętrznych brzegach – w stosunku do krawędzi warstwy wierzchniej – będzie „wchłonięty” przez zszytą na niewielkiej długości kontrafałdę. Dwie kontrafałdy – na dole i na górze podszewkowego „wkładu”.



Przygotowanie do zszywania… Spinanie… Wbijam szpilkę w wybrany paseczek po jednej stronie złożonych, przeznaczonych do spinania części…



… pilnując, by po drugiej stronie wylądowała na tym samym paseczku – w tym samym miejscu wzoru.

Szpilki wpinam gęsto. Nie chcę, żeby wzór pasków się „rozjechał”. Szyję wyciągając szpilki spod stopki maszyny w ostatniej chwili… Powoli, oczywiście… Trwa to wszystko tylko trochę szybciej, niż szycie ręczne.



Po to, żeby efekt był taki. Ładnie schodzące się na szwach paski. Po co właściwie? Ot, dla satysfakcji. I żeby nie wyglądało byle jak.

W końcu szyjąc dla siebie i dla własnej przyjemności można zadbać i o estetykę podszewki ;-)

Spotkałam się też z innym sposobem dopasowywania pasków i kratek na szwach.



Dodatki na szwy jednego ze zszywanych elementów trzeba zaprasować ok. 1-2 mm na zewnątrz od linii szwu i przypiąć szpilkami do drugiego elementu, dopasowując paski na tkaninie.



Następnie przeszyć jak najbliżej złożonego brzegu.



Dodatki na szwy rozprasować na płasko – i efekt jest całkiem, całkiem ;-)
Metoda jest szybsza, ale ma swoje minusy. Można tak postąpić wyłącznie z lekkim, cienkim materiałem, bo powstałe złożenie na szwie jest grubsze /4 warstwy materiału/ no i dodatki na szwy muszą być rozprasowane na obie strony. Nie wydaje mi się też, żeby wygodnie szyło się – a raczej zaprasowywało - łukowate krawędzie. Ale jako metoda „na szybko” – sprawdza się, czemu nie? ;-)



Wracając do poprzedniej metody…

Wyciąganie szpilki w ostatniej chwili nie zawsze się udaje. Czasem kończy się tak…
Tym razem – i tak całkiem nieźle. Czasem zgięta szpilka potrafi zamieszać w bębenku, kawałeczek może gdzieś utknąć, a normą jest wciągnięcie materiału razem ze szpilką pod ząbki transportera i wytarganie niekoniecznego ażurku…

Moment dobry na zastanowienie się nad dylematem: szpilka kontra igła maszyny. Co powinno być twardsze, silniejsze itp. Otóż – zdecydowanie – głosuję za szpilką. Nieraz zdarza mi się czytać narzekania na pękające, rzekomo – słabe – igły. I bardzo dobrze, że pękają. To świadczy o tym, że coś tu jest źle dobrane. Najczęściej - grubość – i co ważniejsze – typ igły w stosunku do materiału, a z kolei – materiał i ilość jego warstw w stosunku do możliwości maszyny. Nie ma się co dziwić, gdy domowa maszyna protestuje w kontakcie z szytą z grubego materiału torebką, a właściwie – z kilkoma złożonymi warstwami tegoż materiału. Przecież maszyna to urządzenie precyzyjne. W którym siła uderzenia igłą w materiał, moment tego uderzenia, praca transportera przesuwającego materiał w odpowiedniej chwili, obrót  chwytacza wiercącego się pod płytką i tworzącego ścieg – są ze sobą ściśle skoordynowane. I tych parametrów się nie przeskoczy. Ciasno upchany pod stopką materiał hamuje transporter. Igła musi nie tylko wejść w materiał, ale i wyjść z niego w odpowiednim czasie, a przecież materiał to nic innego, jak plątanina nitek, które igła rozsuwa lub przebija – by być przez nie objęta i przytrzymana. Im więcej warstw ścisłego materiału – tym mocniej… Przecież zdarzyło się wam szyjąc ręcznie wbić igłę w grubo złożony materiał – ale żeby ją wyjąć, trzeba było użyć kombinerek… ;-) Maszyna o kombinerki nie zawoła. Szarpnie. Pociągnie – i w ułamku sekundy albo coś tam się w środku na wale korbowym przestawi, albo sfiksuje igielnica, albo – w najszczęśliwszym przypadku – trzaśnie igła.

A co napisano w instrukcji? Że maszyna do lekkich i średnio ciężkich materiałów? Któż by się tym przejmował… Łatwiej wyrzekać, że szajs, że chińszczyzna, że nie to, panie, co kiedyś…

Cóż…

Pan Iksiński prowadzący firmę transportową ma „na stanie” i samochody osobowe, i vany, i ciężarówki. Specjalizacja. Dlaczego rynek maszyn do szycia miałby być inny?

No tak, ale przedwojenne Singery szyły wszystko…

Szyły. Ale czy moja babcia zasiadała do szycia jeansu, alcantary czy lycry? Raczej nie… Owszem, bywają zabytkowe maszyny sprawne do dziś. Ale – szyją tylko ściegiem prostym i tylko do przodu. Im więcej funkcji, tym większa precyzja, Tm większa precyzja, tym… 

Tak mi podpowiada mój niezbyt ścisły umysł… Niezbyt ścisły, ale – myślę -  nie pozbawiony logiki…

Wracając do dylematu: igła kontra szpilka.

Wolę, żeby igła była bardziej krucha, a szpilka – mocniejsza. Igła walnie w szpilkę i się rozleci. Nie wkręci sztywnej, sprężystej szpilki w bebechy maszyny, a szpilka maszyny nie uszkodzi.

JEDNO JEST TYLKO STRASZNIE WAŻNE!!!

UWAŻAJCIE NA OCZY!!!

Jestem okularnicą, więc mam gałki ;-)  już przysłonięte. Tych o sokolim wzroku, jak i tych noszących soczewki kontaktowe, wypada prosić: w momentach, kiedy złamanie igły czy szpilki jest bardziej niż prawdopodobne, czyli np. podczas takiego szycia, jakie przed chwilą uskuteczniłam – chrońcie oczy!  Nie wiem, jak się widzi przez gogle do prac szlifierskich /nawiasem mówiąc – spróbuję przy najbliższej wizycie w jakimś markecie budowlanym/, ale już takie nie zaciemniające zbytnio okulary przeciwsłoneczne byłyby dobrym wyborem… Tym bardziej, że w trakcie takiego  ręczno - maszynowego szycia odruchowo przysuwa się głowę z twarzą i oczami bliżej maszynowej stopki, spod której może wyprysnąć odłamek metalu…

Odłamkowym – ładuj – ognia! ;-)