Obserwatorzy

czwartek, 14 czerwca 2012

Tak krawiec kraje, jak podszewki staje




Podszewka… U mnie w roli podszewki wystąpiła olbrzymia wieczorowa spódnica w paski, przybyła do mnie "niewiadomoskąd". Olbrzymia, ale nie na tyle, żeby mieć pewność, że wystarczy jej na całą podszewkę. Krojenie zaczęłam więc od elementów widocznych, na zasadzie „co z oczu, to z serca”. I dobrze, bo okazało się, że rękawy muszę sztukować. Jedną część rękawa, ale zawsze. Wykrój starałam się ułożyć tak, żeby szew łączący wypadł możliwie najniżej, bo im wyżej, tym rękaw bardziej napięty, tym bardziej byłoby widać, że pod wierzchnią warstwą dzieje się coś niepokojącego…

Wykrój kurtki został oryginalnie opracowany bez obłożenia tyłu na karku, co mi zupełnie nie przeszkadza ;-) W końcu – są „miliony” sposobów na wykończenie szytej rzeczy, więc podporządkuję się autorom…









Obłożenia przodów zostały wyodrębnione na arkuszu wykrojów jako osobna część, więc zanim przystąpię do wycinania części podszewki, muszę dostosować formy przodu. Te, które przylegają bezpośrednio do krawędzi zapięcia. „Okroić” je o wielkość obłożenia. Przykładam formę obłożenia do formy przodu i zaznaczam jej wewnętrzny brzeg.



Odcinam zaznaczoną część.




To samo robię z dolnymi częściami formy.

I zaczyna się jazda z paseczkami… Muszę pamiętać, że przód kurtki jest asymetryczny – zatem części przodu muszę teraz kroić układając formy lewą stroną na prawej stronie materiału – odwrotnie, niż to robiłam krojąc wierzch. Dodatkowy kłopot to taki, że paski nie są symetryczne, więc nie ma mowy o oszczędnym krojeniu, odwracaniu elementów itp.




Krojąc części z podszewki pilnuję, żeby punkty styczne były też punktami kontrolnymi pasków. Nie mam innego wyjścia. Gdyby kurtka miała „normalne” szwy boczne – nie byłoby sprawy. Części układałabym tak, żeby krawędź pachy przodu wypadała na tym samym paseczku, co krawędzie pachy tyłu i rękawa… Ale tych krawędzi po prostu nie ma ;-) Dobrze, że są chociaż punkty styczne…

Rękawy z powodu „braków materiałowych” skroiłam „byle jak” – symetrycznie względem siebie, ale niezbornie z resztą kurtki. Cóż, będzie je najmniej widać ;-) Zwłaszcza, gdy kurtkę ubiorę ;-) A jeśli ktoś będzie próbował pooglądać kurtkę wiszącą na wieszaku – popodglądać ją raczej – hm… To już połechce tylko moją próżność. Bo takie zainteresowanie o czymś świadczy… ;-)



Środkową część tyłu – górną i dolną – kroję w złożeniu materiału, dodając 4-5 cm /w sumie, więc odsuwając formę 2-2,5 cm od złożonego brzegu/. Jest to potrzebny dodatek „na luz”. Ten nadmiar długości na zewnętrznych brzegach – w stosunku do krawędzi warstwy wierzchniej – będzie „wchłonięty” przez zszytą na niewielkiej długości kontrafałdę. Dwie kontrafałdy – na dole i na górze podszewkowego „wkładu”.



Przygotowanie do zszywania… Spinanie… Wbijam szpilkę w wybrany paseczek po jednej stronie złożonych, przeznaczonych do spinania części…



… pilnując, by po drugiej stronie wylądowała na tym samym paseczku – w tym samym miejscu wzoru.

Szpilki wpinam gęsto. Nie chcę, żeby wzór pasków się „rozjechał”. Szyję wyciągając szpilki spod stopki maszyny w ostatniej chwili… Powoli, oczywiście… Trwa to wszystko tylko trochę szybciej, niż szycie ręczne.



Po to, żeby efekt był taki. Ładnie schodzące się na szwach paski. Po co właściwie? Ot, dla satysfakcji. I żeby nie wyglądało byle jak.

W końcu szyjąc dla siebie i dla własnej przyjemności można zadbać i o estetykę podszewki ;-)

Spotkałam się też z innym sposobem dopasowywania pasków i kratek na szwach.



Dodatki na szwy jednego ze zszywanych elementów trzeba zaprasować ok. 1-2 mm na zewnątrz od linii szwu i przypiąć szpilkami do drugiego elementu, dopasowując paski na tkaninie.



Następnie przeszyć jak najbliżej złożonego brzegu.



Dodatki na szwy rozprasować na płasko – i efekt jest całkiem, całkiem ;-)
Metoda jest szybsza, ale ma swoje minusy. Można tak postąpić wyłącznie z lekkim, cienkim materiałem, bo powstałe złożenie na szwie jest grubsze /4 warstwy materiału/ no i dodatki na szwy muszą być rozprasowane na obie strony. Nie wydaje mi się też, żeby wygodnie szyło się – a raczej zaprasowywało - łukowate krawędzie. Ale jako metoda „na szybko” – sprawdza się, czemu nie? ;-)



Wracając do poprzedniej metody…

Wyciąganie szpilki w ostatniej chwili nie zawsze się udaje. Czasem kończy się tak…
Tym razem – i tak całkiem nieźle. Czasem zgięta szpilka potrafi zamieszać w bębenku, kawałeczek może gdzieś utknąć, a normą jest wciągnięcie materiału razem ze szpilką pod ząbki transportera i wytarganie niekoniecznego ażurku…

Moment dobry na zastanowienie się nad dylematem: szpilka kontra igła maszyny. Co powinno być twardsze, silniejsze itp. Otóż – zdecydowanie – głosuję za szpilką. Nieraz zdarza mi się czytać narzekania na pękające, rzekomo – słabe – igły. I bardzo dobrze, że pękają. To świadczy o tym, że coś tu jest źle dobrane. Najczęściej - grubość – i co ważniejsze – typ igły w stosunku do materiału, a z kolei – materiał i ilość jego warstw w stosunku do możliwości maszyny. Nie ma się co dziwić, gdy domowa maszyna protestuje w kontakcie z szytą z grubego materiału torebką, a właściwie – z kilkoma złożonymi warstwami tegoż materiału. Przecież maszyna to urządzenie precyzyjne. W którym siła uderzenia igłą w materiał, moment tego uderzenia, praca transportera przesuwającego materiał w odpowiedniej chwili, obrót  chwytacza wiercącego się pod płytką i tworzącego ścieg – są ze sobą ściśle skoordynowane. I tych parametrów się nie przeskoczy. Ciasno upchany pod stopką materiał hamuje transporter. Igła musi nie tylko wejść w materiał, ale i wyjść z niego w odpowiednim czasie, a przecież materiał to nic innego, jak plątanina nitek, które igła rozsuwa lub przebija – by być przez nie objęta i przytrzymana. Im więcej warstw ścisłego materiału – tym mocniej… Przecież zdarzyło się wam szyjąc ręcznie wbić igłę w grubo złożony materiał – ale żeby ją wyjąć, trzeba było użyć kombinerek… ;-) Maszyna o kombinerki nie zawoła. Szarpnie. Pociągnie – i w ułamku sekundy albo coś tam się w środku na wale korbowym przestawi, albo sfiksuje igielnica, albo – w najszczęśliwszym przypadku – trzaśnie igła.

A co napisano w instrukcji? Że maszyna do lekkich i średnio ciężkich materiałów? Któż by się tym przejmował… Łatwiej wyrzekać, że szajs, że chińszczyzna, że nie to, panie, co kiedyś…

Cóż…

Pan Iksiński prowadzący firmę transportową ma „na stanie” i samochody osobowe, i vany, i ciężarówki. Specjalizacja. Dlaczego rynek maszyn do szycia miałby być inny?

No tak, ale przedwojenne Singery szyły wszystko…

Szyły. Ale czy moja babcia zasiadała do szycia jeansu, alcantary czy lycry? Raczej nie… Owszem, bywają zabytkowe maszyny sprawne do dziś. Ale – szyją tylko ściegiem prostym i tylko do przodu. Im więcej funkcji, tym większa precyzja, Tm większa precyzja, tym… 

Tak mi podpowiada mój niezbyt ścisły umysł… Niezbyt ścisły, ale – myślę -  nie pozbawiony logiki…

Wracając do dylematu: igła kontra szpilka.

Wolę, żeby igła była bardziej krucha, a szpilka – mocniejsza. Igła walnie w szpilkę i się rozleci. Nie wkręci sztywnej, sprężystej szpilki w bebechy maszyny, a szpilka maszyny nie uszkodzi.

JEDNO JEST TYLKO STRASZNIE WAŻNE!!!

UWAŻAJCIE NA OCZY!!!

Jestem okularnicą, więc mam gałki ;-)  już przysłonięte. Tych o sokolim wzroku, jak i tych noszących soczewki kontaktowe, wypada prosić: w momentach, kiedy złamanie igły czy szpilki jest bardziej niż prawdopodobne, czyli np. podczas takiego szycia, jakie przed chwilą uskuteczniłam – chrońcie oczy!  Nie wiem, jak się widzi przez gogle do prac szlifierskich /nawiasem mówiąc – spróbuję przy najbliższej wizycie w jakimś markecie budowlanym/, ale już takie nie zaciemniające zbytnio okulary przeciwsłoneczne byłyby dobrym wyborem… Tym bardziej, że w trakcie takiego  ręczno - maszynowego szycia odruchowo przysuwa się głowę z twarzą i oczami bliżej maszynowej stopki, spod której może wyprysnąć odłamek metalu…

Odłamkowym – ładuj – ognia! ;-)


2 komentarze: