Podszewka… U mnie w roli
podszewki wystąpiła olbrzymia wieczorowa spódnica w paski, przybyła do mnie "niewiadomoskąd".
Olbrzymia, ale nie na tyle, żeby mieć pewność, że wystarczy jej na całą
podszewkę. Krojenie zaczęłam więc od elementów widocznych, na zasadzie „co z
oczu, to z serca”. I dobrze, bo okazało się, że rękawy muszę sztukować. Jedną
część rękawa, ale zawsze. Wykrój starałam się ułożyć tak, żeby szew łączący
wypadł możliwie najniżej, bo im wyżej, tym rękaw bardziej napięty, tym bardziej
byłoby widać, że pod wierzchnią warstwą dzieje się coś niepokojącego…
Wykrój kurtki został
oryginalnie opracowany bez obłożenia tyłu na karku, co mi zupełnie nie
przeszkadza ;-) W końcu – są „miliony” sposobów na wykończenie szytej rzeczy, więc
podporządkuję się autorom…
Obłożenia przodów zostały
wyodrębnione na arkuszu wykrojów jako osobna część, więc zanim przystąpię do
wycinania części podszewki, muszę dostosować formy przodu. Te, które przylegają
bezpośrednio do krawędzi zapięcia. „Okroić” je o wielkość obłożenia. Przykładam
formę obłożenia do formy przodu i zaznaczam jej wewnętrzny brzeg.
Odcinam zaznaczoną część.
To samo robię z dolnymi
częściami formy.
I zaczyna się jazda z
paseczkami… Muszę pamiętać, że przód kurtki jest asymetryczny – zatem części
przodu muszę teraz kroić układając formy lewą stroną na prawej stronie
materiału – odwrotnie, niż to robiłam krojąc wierzch. Dodatkowy kłopot to taki,
że paski nie są symetryczne, więc nie ma mowy o oszczędnym krojeniu, odwracaniu
elementów itp.
Krojąc części z podszewki
pilnuję, żeby punkty styczne były też punktami kontrolnymi pasków. Nie mam
innego wyjścia. Gdyby kurtka miała „normalne” szwy boczne – nie byłoby sprawy.
Części układałabym tak, żeby krawędź pachy przodu wypadała na tym samym
paseczku, co krawędzie pachy tyłu i rękawa… Ale tych krawędzi po prostu nie ma
;-) Dobrze, że są chociaż punkty styczne…
Rękawy z powodu „braków
materiałowych” skroiłam „byle jak” – symetrycznie względem siebie, ale
niezbornie z resztą kurtki. Cóż, będzie je najmniej widać ;-) Zwłaszcza, gdy
kurtkę ubiorę ;-) A jeśli ktoś będzie próbował pooglądać kurtkę wiszącą na
wieszaku – popodglądać ją raczej – hm… To już połechce tylko moją próżność. Bo
takie zainteresowanie o czymś świadczy… ;-)
Środkową część tyłu – górną
i dolną – kroję w złożeniu materiału, dodając 4-5 cm /w sumie, więc odsuwając
formę 2-2,5 cm od złożonego brzegu/. Jest to potrzebny dodatek „na luz”. Ten
nadmiar długości na zewnętrznych brzegach – w stosunku do krawędzi warstwy
wierzchniej – będzie „wchłonięty” przez zszytą na niewielkiej długości
kontrafałdę. Dwie kontrafałdy – na dole i na górze podszewkowego „wkładu”.
Przygotowanie do zszywania…
Spinanie… Wbijam szpilkę w wybrany paseczek po jednej stronie złożonych,
przeznaczonych do spinania części…
… pilnując, by po drugiej
stronie wylądowała na tym samym paseczku – w tym samym miejscu wzoru.
Szpilki wpinam gęsto. Nie
chcę, żeby wzór pasków się „rozjechał”. Szyję wyciągając szpilki spod stopki
maszyny w ostatniej chwili… Powoli, oczywiście… Trwa to wszystko tylko trochę
szybciej, niż szycie ręczne.
Po to, żeby efekt był taki.
Ładnie schodzące się na szwach paski. Po co właściwie? Ot, dla satysfakcji. I
żeby nie wyglądało byle jak.
W końcu szyjąc dla siebie i
dla własnej przyjemności można zadbać i o estetykę podszewki ;-)
Spotkałam się też z innym
sposobem dopasowywania pasków i kratek na szwach.
Dodatki na szwy jednego ze
zszywanych elementów trzeba zaprasować ok. 1-2 mm na zewnątrz od linii szwu i
przypiąć szpilkami do drugiego elementu, dopasowując paski na tkaninie.
Następnie przeszyć jak
najbliżej złożonego brzegu.
Dodatki na szwy rozprasować
na płasko – i efekt jest całkiem, całkiem ;-)
Metoda jest szybsza, ale ma
swoje minusy. Można tak postąpić wyłącznie z lekkim, cienkim materiałem, bo
powstałe złożenie na szwie jest grubsze /4 warstwy materiału/ no i dodatki na
szwy muszą być rozprasowane na obie strony. Nie wydaje mi się też, żeby wygodnie
szyło się – a raczej zaprasowywało - łukowate krawędzie. Ale jako metoda „na
szybko” – sprawdza się, czemu nie? ;-)
Wracając do poprzedniej
metody…
Wyciąganie szpilki w
ostatniej chwili nie zawsze się udaje. Czasem kończy się tak…
Tym razem – i tak całkiem
nieźle. Czasem zgięta szpilka potrafi zamieszać w bębenku, kawałeczek może
gdzieś utknąć, a normą jest wciągnięcie materiału razem ze szpilką pod ząbki
transportera i wytarganie niekoniecznego ażurku…
Moment dobry na
zastanowienie się nad dylematem: szpilka kontra igła maszyny. Co powinno być
twardsze, silniejsze itp. Otóż – zdecydowanie – głosuję za szpilką. Nieraz
zdarza mi się czytać narzekania na pękające, rzekomo – słabe – igły. I bardzo
dobrze, że pękają. To świadczy o tym, że coś tu jest źle dobrane. Najczęściej -
grubość – i co ważniejsze – typ igły w stosunku do materiału, a z kolei –
materiał i ilość jego warstw w stosunku do możliwości maszyny. Nie ma się co
dziwić, gdy domowa maszyna protestuje w kontakcie z szytą z grubego materiału
torebką, a właściwie – z kilkoma złożonymi warstwami tegoż materiału. Przecież
maszyna to urządzenie precyzyjne. W którym siła uderzenia igłą w materiał,
moment tego uderzenia, praca transportera przesuwającego materiał w
odpowiedniej chwili, obrót chwytacza
wiercącego się pod płytką i tworzącego ścieg – są ze sobą ściśle skoordynowane.
I tych parametrów się nie przeskoczy. Ciasno upchany pod stopką materiał hamuje
transporter. Igła musi nie tylko wejść w materiał, ale i wyjść z niego w
odpowiednim czasie, a przecież materiał to nic innego, jak plątanina nitek,
które igła rozsuwa lub przebija – by być przez nie objęta i przytrzymana. Im
więcej warstw ścisłego materiału – tym mocniej… Przecież zdarzyło się wam
szyjąc ręcznie wbić igłę w grubo złożony materiał – ale żeby ją wyjąć, trzeba
było użyć kombinerek… ;-) Maszyna o kombinerki nie zawoła. Szarpnie. Pociągnie
– i w ułamku sekundy albo coś tam się w środku na wale korbowym przestawi, albo
sfiksuje igielnica, albo – w najszczęśliwszym przypadku – trzaśnie igła.
A co napisano w instrukcji?
Że maszyna do lekkich i średnio ciężkich materiałów? Któż by się tym
przejmował… Łatwiej wyrzekać, że szajs, że chińszczyzna, że nie to, panie, co
kiedyś…
Cóż…
Pan Iksiński prowadzący
firmę transportową ma „na stanie” i samochody osobowe, i vany, i ciężarówki.
Specjalizacja. Dlaczego rynek maszyn do szycia miałby być inny?
No tak, ale przedwojenne
Singery szyły wszystko…
Szyły. Ale czy moja babcia
zasiadała do szycia jeansu, alcantary czy lycry? Raczej nie… Owszem, bywają
zabytkowe maszyny sprawne do dziś. Ale – szyją tylko ściegiem prostym i tylko
do przodu. Im więcej funkcji, tym większa precyzja, Tm większa precyzja,
tym…
Tak mi podpowiada mój
niezbyt ścisły umysł… Niezbyt ścisły, ale – myślę - nie pozbawiony logiki…
Wracając do dylematu: igła
kontra szpilka.
Wolę, żeby igła była
bardziej krucha, a szpilka – mocniejsza. Igła walnie w szpilkę i się rozleci.
Nie wkręci sztywnej, sprężystej szpilki w bebechy maszyny, a szpilka maszyny
nie uszkodzi.
JEDNO JEST TYLKO STRASZNIE WAŻNE!!!
UWAŻAJCIE NA OCZY!!!
Jestem okularnicą, więc mam
gałki ;-) już przysłonięte. Tych o
sokolim wzroku, jak i tych noszących soczewki kontaktowe, wypada prosić: w
momentach, kiedy złamanie igły czy szpilki jest bardziej niż prawdopodobne,
czyli np. podczas takiego szycia, jakie przed chwilą uskuteczniłam – chrońcie
oczy! Nie wiem, jak się widzi przez
gogle do prac szlifierskich /nawiasem mówiąc – spróbuję przy najbliższej
wizycie w jakimś markecie budowlanym/, ale już takie nie zaciemniające zbytnio
okulary przeciwsłoneczne byłyby dobrym wyborem… Tym bardziej, że w trakcie
takiego ręczno - maszynowego szycia
odruchowo przysuwa się głowę z twarzą i oczami bliżej maszynowej stopki, spod
której może wyprysnąć odłamek metalu…
Odłamkowym – ładuj – ognia! ;-)