Obserwatorzy

wtorek, 21 czerwca 2016

Jaki jest wkład wkładu - czyli o tym, czego po uszyciu nie widać...

Wkłady, sztywniki, flizeliny. Tkane, włókninowe. Z klejem i bez. Odzieżowe i dekoracyjne. Po co one, na co one, po co życie utrudniać...

Właśnie - nie utrudniać, a ułatwiać. 

Parę chwil dodatkowej pracy  po to właśnie, żeby później mieć ułatwione.

Nimi się właśnie zajmę. To będzie część pierwsza.

Bardzo często, niemal w każdym opisie szycia, znajdujemy informację o potrzebie użycia wkładu. Czyli inaczej sztywnika. Te dwie nazwy są najbardziej ogólne i w sumie powinny być najpopularniejsze. A tymczasem - najbardziej popularna jest nazwa "flizelina". Tyle że flizelina to tak naprawdę nazwa własna produktu firmy Freudenberg, produktu o nazwie "vlieseline", nazwa spolszczona. Produkt doczekał się oczywiście konkurencji, został skopiowany przez innych ale nazwa się do niego przykleiła tak, jak "adidas" do butów sportowych. Mówiąc "flizelina" zawężamy się do produktów włókninowych, nie-tkanych /non-woven/, produkowanych trochę jak papier czerpany i trochę jak ten papier wyglądających. Chaotycznie poukładane włókna, tworzące coś w rodzaju ni to arkusza, ni to pasma materiału, może kojarzącego się z filcem... Nie mającego kierunku jak tkanina czy dzianina, nie rozciągającego się ani wzdłuż, ani w poprzek, ani po skosie. Mnącego się jak papier i przypominającego papier swoją strukturą.

Szczerze mówiąc - takie flizeliny chyba odchodzą do lamusa, właśnie przez te cechy papieru. Jeśli bowiem podłożyć nimi tkaninę - ona częściowo te cechy przejmie, a to jest rzadko pożądana cecha /może z wyjątkiem działań o charakterze artystycznym, haute couture czy scenicznym/. W pogoni za różnymi cechami, nieraz dziwnymi, nieraz niecodziennymi - wybór wkładów rośnie i rośnie...

Dziś zajmę się dwoma - "na tapecie" termonina przeszywana oraz włóknina puszysta z klejem. Tym, jak wpływają na cechy materiału i jak go zmieniają.

W sumie - jedno i drugie to termonina, czyli włóknina z klejem, przygotowana do przyprasowywania do materiału. Ale jak się różnią!


zdj.1
 
 
Na zdjęciu 1 mamy wiszące swobodnie trzy kawałki zwykłej bawełnianej tkaniny pościelowej. Pierwszy z lewej - niczym nie potraktowany, środkowy - z przyprasowaną jedną warstwą termoniny przeszywanej, a skrajny z prawej - jedną warstwą włókniny puszystej z klejem.
 
Widać różnicę - kawałki materiału inaczej się układają, "czysty" wisi zupełnie luźno, środkowy nieco trzyma fason, a ten po prawej - jest niemal zupełnie rozłożony.
 
Następne zdjęcia przedstawiają te same kawałki materiału trzymane w ręku, starałam się utrzymać tę samą pozycję, podpierając kwadrat materiału na wyprostowanych palcach, przytrzymując go kciukiem. Pozwalając mu ułożyć się swobodnie i naturalnie. Przeszycia /mam nadzieję/ pomogą ocenić stopień zwijania się próbki.
 
 
zdj.2
 
 
Zdjęcie 2 - próbka kontrolna, sama tkanina bez dodatków. Zwisa sobie luźno, nie jest ani gruba, ani cienka, taka sobie. 
 
 
 zdj. 3
 
Próbka z termoniną przeszywaną - wciąż miękko się układa, ale już nie tak "flakowato", materiał zaczął trzymać fason. I temu właśnie termonina służy. Poprawia wygląd gotowej rzeczy. Nie jest gruba, więc nie nadaje się do stosowania w grubych, zimowych płaszczach czy kurtkach, ale do lekkich i średnich tkanin - jak najbardziej. Żakiet z przodami podprasowanymi termoniną będzie miał bardziej elegancki wygląd - będzie się mniej miął i gniótł, więc dłużej będzie wyglądał świeżo. Materiał nie będzie miał skłonności do przywierania do ciała, będzie lepiej trzymał swój własny fason, a dzięki temu - o ile żakiet został dobrze dopasowany /co nie znaczy "przy ciele!"/ - pomoże ukryć wady sylwetki i podkreślić jego zalety. Mankiety i kołnierzyki "podrasowane" termoniną będą trzymały kształt w naturalny sposób, bez sztywności nakrochmalonej koszuli. Dzięki temu, że termonina jest cienka, ale jest gęsto przeszyta mocnymi lecz cienkimi nitkami - nie dodaje materiałowi dużej sztywności, a na skosach czy wyłogach zachowuje się jak tkanina, układając się miękko i wypukle. Dzięki swojej lekkości nadaje się do podklejania odszyć dekoltów, wzmacniania okolic pachy, do cięcia z niej skośnych i prostych taśm formujących do stosowania na brzegach podkrojów, pach i krawędziach podłożeń. Może być stosowana jako zabezpieczenie przed wystrzępianiem materiału w trakcie szycia ciętych kieszeni czy odszywanych dziurek. Oczywiście, można ją również stosować szyjąc nie tylko odzież, ale i wszelkiego rodzaju akcesoria czy zabawki.

 
zdj.4
 
Na 4 zdjęciu - taki sam kawałek płótna podklejony wkładem puszystym. Układa się zdecydowanie większym fałdem, wciąż miękko i naturalnie. Materiał zyskuje na objętości, nie wygląda już jak zwykłe płótno, a robi wrażenie bardziej mięsistego i jest wciąż przyjemny w dotyku, a raczej "w chwycie". Nie ma nic z "kartonowatości", wciąż pozostaje miłą w dotyku tkaniną.Ten efekt wykorzystuje się w szyciu męskich marynarek, przyklejając puszystą włókninę do sztywnych wkładów tkanych w okolicy piersiowej marynarki. Sztywny, typowy wkład krawiecki mógłby być wyczuwalny przez wierzchni materiał, wywołując nieprzyjemne, odpychające wrażenie. Oczywiście, można go stosować nie tylko do szycia odzieży - świetnie się sprawdzi w szyciu różnego rodzaju akcesoriów i dodatków - od wkładki do wózka przez etui na druty i szydełka po nerki, kosmetyczki i torebki. Dzięki temu, że można go przyprasować do materiału - nie ma konieczności naprasowywania go na zapasy szwów. Kroimy z włókniny elementy np. torebki bez zapasów na szwy i łączymy żelazkiem z materiałem wierzchnim albo podszewką /zależnie od upodobania albo efektu, na którym nam zależy/.  Dzięki temu szycie będzie przebiegało tylko po warstwach "właściwego" materiału, pod stopką maszyny będzie znacznie mniej grubo, niż gdyby szyć przez wszystkie warstwy.
 
Tyle na razie. Będzie więcej :-)


 

wtorek, 7 czerwca 2016

Jak tu zacząć na nowo i nie dać się wykończyć...

Jak tu zacząć na nowo... :-)

„Po długiej i ciężkiej chorobie...” Oj, brzmi jak nekrolog, a ja się postanowiłam „tam” jeszcze nie wybierać... Roku, który za mną, nie da się wymazać z kalendarza i z pamięci,

ale patrzmy przed siebie, nie w tył...

W każdym razie wracam do bloga. Wszystko na to wskazuje, że skończyły się wymówki.
Póki co – nie szyłam sama, pokazywałam palcem, pomagałam upinać, podtrzymywałam na duchu /tego ostatniego było chyba najwięcej :-) /.


Szyła Młoda Adeptka, czyli w skrócie M.A. Kroiła, szyła, psuła i naprawiała. Grunt że się udało uratować sukienkę dla Jeszcze Młodszej /J.M./.


A zaczęło się tak...


Wykrój na tunikę z Ottobre. I tu od razu uwaga...


Stara, dobra Burda, Knipmode czy Boutique przy wskazaniu materiału użytego 

do wykonania danego modelu – jeśli zachodzi potrzeba szycia wyłącznie z dzianin – 
w opisie zawierają ostrzeżenie „Model szyć wyłącznie z materiału elastycznego”. Albo coś w ten deseń. Nie znam włoskiego ani niderlandzkiego, ale zapala mi się czerwone światełko na widok słów w rodzaju „esclusivamente con il tessuto sopraindicato” albo „dit model is aleen geschickt voor rekbare stof”. Nawet nie znającemu języków – no dobra, obiłam się kiedyś o łacinę, nieco mocniej o niemiecki i mogłam sobie przez porównanie „przetłumaczyć” - więc nawet nie znającemu języków te zwroty sugerują, żeby absolutnie nie próbować szyć tego ze stabilnych tkanin...

W Ottobre takich wskazówek brak. Co jest wielkim minusem. Trzeba się raz sparzyć, żeby się przekonać, że jeśli w Ottobre coś jest uszyte z dzianiny rozciągającej się w granicach

30 % - to nie wolno brać w ręce niczego innego. /W Burdzie zdarza się, że model zamieszczony w czasopiśmie jest uszyty np. z dzianiny, ale inne dopuszczalne materiały nie muszą być elastyczne, bo konstrukcja na to pozwala.../

Sparzenie się polegało właśnie na tym. Na skrojeniu tuniczki z tkaniny, nie z dzianiny. 

Do tego doszła nadmierna skłonność do cyzelowania /”zaczęłam wyrównywać, bo chyba krzywo skroiłam”/, która doprowadziła praktycznie do ścięcia zapasów szwów tyłu... Czyli odjęło to kolejne 2 cm... Do tego – zapas na szwy został skrojony w wielkości połowy szerokości stopki, nie standardowego centymetra /”bo wygodniej mi się szyje, kiedy brzeg stopki sunie po brzegu materiału”/ - czyli straciłyśmy możliwość poszerzenia tuniki 
o brakujące 2 cm, o które mogłybyśmy „odchudzić” zapasy...

Przymiarka na JM – katastrofa. Wąska, ciasna rura, podnosząca się na kuperku wzbogaconym o pieluszkę, a przez to wpływająca bardzo niekorzystnie na „łezkę” zapięcia z tyłu. Garb z materiału i tyle...


„Ja to wyrzucę chyba”. Kurczę, po to trzymałam ten kawałek materiału przez 20 lat, żebyś go teraz wyrzucała? Po moim trupie... :-)


„Spróbuję zrobić z tego koszulkę i utnę dół.” No i co to dało? Zupełnie nic... Dalej kicha, leży jak leżało...


„Wyrzucę”. Jeszcze czego...


Zaczynamy ratować...


W boki wstawimy kliny z innego materiału, dół doszyjemy z powrotem do góry, zasłonimy to
koronką, którą ozdobimy też i dolną krawędź... Przy okazji odetniemy zapasy szwów dekoltu i łezki, bo wykończone mają być lamówką ze skosu, więc zapasów tam być nie może.
Aplikacja naszyta na samym początku zmagań, kiedy wydawało się, że co tam, taka prosta
tuniczka... /zdj.1/



zdj.1

Kliny w kształcie prostokąta zostały wszyte tak, żeby górna krawędź klina wystawała jakieś 2-3 cm powyżej dolnego punktu pachy. Zostaną później rozłożone na boki i zależało nam na tym, żeby obszywając pachy lamówką złapać w całości i klin. /zdj.2/



zdj.2


O to właśnie chodziło. Kliny po spięciu wypełniły pachę, wytniemy za chwilę nadmiar materiału. Kliny muszą na górnej krawędzi mieć taki kształt, jak otwór pachy. A tak było najłatwiej do tego dojść. /zdj.3/



zdj.3

Więcej zdjęć M.A. nie zrobiła. 


Po przymiarce na JM okazało się, że wszycie klinów uratowałosukienkę. Po wielu „nie dam rady”, „to się nie da”, „szyłam jak po jeżu” /to z powodu ilości szpilek :-)/, „nie wyjdzie mi”, „krzywo zszyłam”, „chyba schrzaniłam” oraz ostatecznym "albo ja ją wykończę, albo ona mnie", po dodaniu „półrękawków”, wykończeniu pach i obszyciu dekoltu i łezki lamówką – jest sukienka :-) /zdj. 4 i 5/. Miała swoją premierę na urodzinach Babci :-)



 zdj.4

zdj.5

Dumna jestem z mojej M.A. :-) Z jej uporu i determinacji. :-) Cała ja... :-)