Całe życie rośniemy. To fakt
niezaprzeczalny. Do pewnego czasu wzwyż, od pewnego – wszerz, rośniemy i
rozrastamy się nie zawsze proporcjonalnie.
Tak to się dzieje zwłaszcza
na początku żywota. Nóżki rosną szybciej niż tułów i nogawki stają się
przykrótkie.
Tak też stało się w
przypadku małej właścicielki niemowlęcego kombinezoniku. Szczególnie, że
nogawki zostały przez producenta zaopatrzone w stópki – pomysł niby to dobry,
bo te żywe stópki powinny w nim mniej marznąć, ale o tyle niedobry, że wyrasta
się szybciej. Zwłaszcza jeśli komuś zachciało się rosnąć w środku zimy. A jeśli
do tego komuś zachce się zimą chodzić, a nie tylko być wożonym – to już klapa
zupełna. I kombinezon trafił do mnie.
Tak to wyglądało.
Postanowiłam – jakkolwiek
przerażająco by to nie brzmiało – obciąć stópki i doszyć mankiety z dzianiny
ściągaczowej. Jako przedłużacze i uszczelniacze.
Zakupiłam „na ciuchach”
sweterek – bluzeczkę w biało-brązowe paski, taka kolorystyka w miarę pasuje do
nieokreślonego koloru kombinezonu, koloru tkwiącego gdzieś między śmietaną z
lekką domieszką pistacji a beżem… Wycięłam dwa prostokąty – każdy o podwójnej
długości planowanego ściągacza, powiększonej o dodatki na szwy i dodatku na
częściowe ukrycie mankietu wewnątrz nogawki. Nie przejmowałam się kierunkiem
oczek dzianiny – będzie dość dobrze zabezpieczona przed pruciem się, ale
pamiętałam o założeniu do maszyny igły do dzianin.
Aha – postanowiłam nie
używać owerloka. Z dwóch względów. Po części dla celów edukacyjnych. Nie każdy takowy sprzęt
posiada, a nie jest on niezbędny do wykonania akurat tego zadania. Po części dlatego, że nie chce mi się go wyciągać dla przeszycia dwóch szwów na krzyż, skoro mogę to zrobić maszyną.
Zszyłam każdy mankiet wzdłuż
drobnym ściegiem zygzakowym /mogłabym owerlokiem/. Lekko przeprasowałam – a właściwie odparowałam
szew używając dużej ilości pary z żelazka i jedynie lekko muskając dzianinę,
żeby jej nie rozciągnąć i pozbawić elastyczności. Złożyłam na pół lewą stroną
do środka. Górne brzegi obrzuciłam razem ściegiem zygzakowym / mogłabym owerlokiem - i na tym etapie powinnam go już schować na miejsce. Warto było go wyciągać? ;-)/ To będzie pierwsze
zabezpieczenie przed „leceniem” oczek. Brzeg się pofalował – ale to zupełnie
nie szkodzi. Przyszyję go tak, żeby to falowanie wyrównać, a poza tym – zależy
mi na elastyczności szwu - więc niech się faluje, a nie zrywa podczas wkładania
nóżki.
Nogawki już wyglądają jak
nogawki. Stópek brak. Wywróciłam kombinezon na lewą stronę i zaznaczyłam na
podszewce linię przyszycia mankietów – 4 cm od dolnego brzegu. W sumie, jak się
potem okazało, to mogłoby być nawet i 6 ;-) Punkty zaznaczałam pisakiem do
tekstyliów – krawieckim, znikającym przy kontakcie z wodą.
Obwód mankietu podzieliłam
na 4 równe część, zaznaczając je szpilkami. Tak samo oznaczyłam podszewkę – za
2 punkty posłużyły mi szwy nogawek, dwa pozostałe to połowa szerokości nogawki.
Część nogawki z materiału wierzchniego wycofałam w kierunku korpusu
kombinezonu, uwalniając w ten sposób nogawkę z podszewki. Mankiet nasunęłam na
nogawkę, przypięłam szpilkami – szew mankietu do wewnętrznego szwu nogawki,
punkt przeciwległy – do szwu zewnętrznego, punkty środkowe – zgodnie do siebie.
Zagęściłam upięcie dodatkowymi szpilkami.
Tak spiętą konstrukcję
naciągnęłam na wolne ramię maszyny. Tu sprawdziło się luźne obszycie mankietu –
dzianina rozciągnęła się elegancko, nie wydając najmniejszego trzasku.
Przyszyłam mankiet do podszewki drobnym zygzakiem. W tym momencie trzeba
uważać, żeby wolny brzeg podszewki nie zawinął się pod igłę i nie został
dodatkowo przyszyty. Skontrolowałam, czy mimo wszystko nie było jakiś
niespodzianek z tym związanych, po czym górną krawędź mankietu dodatkowo
przyszyłam zygzakiem – tym razem już szerokim.
Nie widać już falbaniastości
brzegu. Sama dzianina jest trzykrotnie przeszyta zygzakiem – raczej marne są
szanse na to, żeby jakieś oczko zostało niezabezpieczone i zechciało sobie
polecieć w dół mankietu.
Nogawkę z materiału
wierzchniego i ocieplenia zsunęłam na miejsce. Mankiet – żeby nie przeszkadzał
– odwinęłam w kierunku kroku. Zawinęłam dodatki na szew tak, jak mają
prezentować się po zszyciu, odpowiadające sobie punkty – w moim przypadku
wyznaczone przez szwy wewnętrzne nogawek i spięłam szpilką.
Żeby zszyć podszewkę z
ocieplonym wierzchem musiałam dokonać aktu zniszczenia. Na podszewce nie
znalazłam szwu zamykającego podszewkę – przez który można kombinezon wywracać
wewnętrzną stroną do zewnątrz. Tak, żeby mieć przed sobą wszystkie szwy i
bebechy. Prawdopodobnie tym ostatnim, zamykającym szwem był któryś ze szwów
mocujących zamek. Nie pozostało mi nic innego jak nadpruć któryś z istniejących
szwów podszewki.
Przez ten otwór wsunęłam
rękę między podszewkę a wierzch, złapałam brzeg spięty szpilką i wyciągnęłam na
zewnątrz. Wyjęłam szpilkę spinając nią natychmiast warstwy w tym samym miejscu
– żeby nie przekręcić części nogawek wzdłuż osi względem siebie – co się bardzo
często zdarza ;-) Upięłam obie warstwy dookoła brzegów, wpinając szpilki
wyjątkowo – nie prostopadle do przyszłego szwu, a równolegle. Materiał
wierzchni jest ścisły i gęsty. Szpilki pozostawiłyby dziurki, a na tym wcale mi
nie zależy. Właścicielce kombinezonu też ;-) Zatem – wpinam je tylko na dodatku
na szew, będzie zawinięty do środka – on i dziurki.
Zszyłam całe towarzystwo do
kupy. Szyłam mając ocieplinę na samym spodzie, a podszewkę od strony stopki.
Ocieplina lubi być rozwarstwiana przez stopkę i nabijać się na nią. Skoro mogę
tego uniknąć – to skwapliwie z tego korzystam.
Po zszyciu dołów nogawek, ułożeniu warstw na miejscu i uporządkowaniu
całości zbliżam do siebie złożone brzegi rozprutego szwu na podszewce i
przyszywam je bliziutko krawędzi. Jeszcze tylko zostało przestębnować doły
nogawek przesuwając szew łączący wierzch z podszewką na pół centymetra do
wewnątrz nogawki – tak żeby cała dolna krawędź była wykończona materiałem
wierzchnim.
Idealnie byłoby skrócić
podszewkę i ocieplinę o 2 centymetry i wykończyć cały dół zawijając wyłącznie
wierzchni materiał do środka – ale szkoda mi każdego centymetra, o które
skróciłaby się nogawka kombinezonu.
I gotowe. Kombinezon na
pewno posłuży do końca zimy. Wiatr nie będzie dmuchał do nogawek, a śnieg
wbijał się pod spodnie. Mimo że nóżki tak się pośpieszyły i za szybko urosły
;-)