Często zdarza się wam
skracać gotowe, kupne spodnie? Banalne pytanie, odpowiedź jeszcze banalniejsza
– niemal zawsze ;-)
Dziś zajmę się spodniami
mojego męża, sportowymi w typie, więc przeszywanymi na dole ozdobną
stębnówką. W zasadzie – do skracania mam
3 pary, ale wszystkie zrobię w ten sam sposób.
Wykończę je – także jeansy -
taśmą spodniową. Ki czort i po co ona? Przecież teraz każdy chce mieć zachowany
oryginalny, przetarty dół spodni, żeby wyglądały na nietknięte i były stylowe
od góry do dołu.
No właśnie. Uczepię się słów
„przetarty” i „stylowy”. Przetarty – czyli osłabiony, uszkodzony – no bo taki
on jest po przepuszczeniu spodni przez maszynę „postarzającą” jeansowe spodnie.
„Stylowy” – no, nie dla każdego wygląd tego, co przy samych butach, jest
naprawdę istotny. Zwłaszcza, kiedy stylowo przetarte podłożenie w bardzo
szybkim czasie się przetrze na wylot i zacznie stylowo zwisać w formie
strzępów, działając na ulicy jak mop wyciągający wodę z kałuż. I nikt mi nie
powie, że to „uchodzi” młodym, że jestem stara i się nie znam. Fleja jest fleją
i tyle. Posiadaczowi spodni z obszarpanym dołem pozostaje albo się ich pozbyć,
albo obcinać „zwisy” systematycznie, albo potknąć się na wiszących podłożeniach
i stracić twarz albo ząb na ulicy.
Jasne – można kupować
spodnie na parę miesięcy, jak kto lubi. Ale niektórzy lubią spodnie, które
zużyją się równomierniej i po dłuższym czasie, czyli w nosie mają fabryczne podłożenie i przetarcie.
Albo chcą po prostu, żeby bawełniane spodnie nie niszczyły się na samym dole
tak szybko. Co tu dużo mówić – bawełna nie jest odporna na przecieranie i
wycieranie.
I tu pomaga taśma spodniowa.
Utkana z mocnej bawełny, mieszanki z syntetykiem albo samego syntetyku przejmie
na siebie moce tajemne, które w normalnym razie zaatakowałyby spodnie. Podszywa
się ją od lewej strony, siłą rzeczy jest na niej widoczna, więc nie nadaje się
do spodni przeznaczonych do okazjonalnego podwijania i noszenia w krótszej
wersji.
Najpierw poprosiłam małżonka
o przymierzenie spodni i założenie butów, które będzie najczęściej nosił i
które mają w miarę przeciętną grubość podeszwy. /Z paniami jest większy
problem, bowiem powinny w tym momencie zdeklarować się, czy są to spodnie do
szpilek, czy do balerinek – trzeba im czasem dać więcej czasu do namysłu./
Gdyby były opięte w udach – zrobiłby na
moją prośbę kilka kroków po pokoju, żeby w naturalny sposób podjechały troszkę
do góry. W przeciwnym razie – mierzone z pociągniętymi w dół nogawkami – w
noszeniu okazałyby się za krótkie!
Długość spodni zaznaczam
zwykle ok. 1 cm od poziomu podłogi. Oczywiście, jak kto lubi, mogą być i do
samej ziemi, ale czasem pada deszcz, czasem jest trochę błotka… Zaznaczam
długość obu nogawek. Po pierwsze – bywają krzywo ucięte fabrycznie, a po drugie
– nikt nie jest symetryczny. Nogi każdy ma tylko dwie, ale i te dwie sztuki też
bywają różnej długości.
Zieloną szpilką podpięłam
nogawkę na osobniku, białą – już po oswobodzeniu osobnika – zaznaczyłam
docelową krawędź podłożenia. Wyjęłam zieloną szpilkę.
Nogawkę odgięłam do dołu.
Widać białą szpilkę, poniżej niej narysowałam linię, wzdłuż której utnę nogawkę.
Mam zwyczaj dostosowywania się do tego, co zastałam jeśli chodzi o przeróbki.
Te spodnie miały podłożenie szerokie na 2 cm, więc utnę je 2 cm poniżej dolnej krawędzi.
Teraz wkracza temat litości
dla maszyny. W oryginale spodnie były podłożone dwukrotnie i przeszyte. Bez
widocznego wykończenia brzegów. Nie będę się tego ślepo trzymać. Wystarczy
policzyć, ile warstw materiału musiałaby przeszyć maszyna, zwłaszcza na
dekoracyjnych zawijanych szwach. Że przecież tak były uszyte? Że maszyna dała
radę? Tak – ale maszyna przemysłowa, która jest dostosowana do przebijania
kilkunastu warstw materiału i do przepchnięcia tyluż pod stopką. A ja mam
maszynę domową, wieloczynnościową, i nie chcę, żeby to było jej ostatnie
zadanie w życiu. Że maszyny domowe to znakiem tego chłam? Nie – one potrafią
sto razy tyle, co maszyna przemysłowa, są znakiem tego produktem znacznie
bardziej wyrafinowanym. Coś za coś. Ostatecznie – można sobie wozić cement na
budowę porszakiem, nie za wiele kursów się co prawda zrobi, ale można… Można
sobie kupić maszynę na miarę marzeń i możliwości finansowych i zepsuć ją na
pierwszych skracanych spodniach. Co kto lubi, czemu nie… Podczas szycia trzeba
mieć rozluźnione mięśnie. Zaciśnięte zęby to zły objaw, zła wróżba…
Czyli – podwijam raz, brzeg wykańczam
tak, jak mogę – zygzakiem albo owerlokiem.
Zaprasowałam podłożenie
skróconej nogawki. Będzie to dla mnie linia pomocnicza, wzdłuż niej naszyję
taśmę.
Taśma spodniowa jeden brzeg
ma nieco grubszy – czasem dość płaski, czasem niemal okrągły na przekroju. Ta pogrubiona
krawędź to dodatkowe wzmocnienie. Zatem przyszywam taśmę tak, żeby po
podwinięciu podłożenia gruby obrąbek wycelowany był do ziemi, w dół, i
wyznaczał dolną krawędź nogawki. Przyszywam ją na prawej stronie spodni,
przykładając do zaprasowanej linii. Jeśli jest dobrze dobrana kolorystycznie –
to może nawet wychodzić 1-2 mm poza nią, czyli na zdjęciu – w lewo.
W ramach dnia litości dla
maszyny nie zaczynam przyszywania taśmy od samego szwu – tylko centymetr –
półtora przed lub za. Znów oszczędzę maszynie
niepotrzebnego multiplikowania /ha!/ warstw do przeszycia. Aha –
wybranym szwem jest dla mnie zawsze szew wewnętrzny. Zawsze zaczynam i kończę
szwy właśnie tam.
Kończę przyszywanie, zbliżam si.e do zamknięcia
obwodu. Nie zszywam taśmy w koło.
Podłożę koniec taśmy na 1 cm
i przyszyję go kładąc na jej początku. Dojadę do końca, przejadę wzdłuż
krawędzi, gdzie teraz tkwi szpilka i przyszyję drugi brzeg.
Właśnie tak.
Teraz zamieniłam górną nitkę
maszyny – i tylko nią – na grubszą nić do ozdobnych stębnówek, zbliżoną
kolorystycznie maksymalnie do nici użytej fabrycznie, podwinęłam podłożenie i
przyszyłam je znów zaczynając nie na samym pogrubieniu szwu, a ciut dalej. Szwy
zawsze rygluję szyjąc do przodu i tyłu kilka ściegów, a maszyny jakoś
szczególnie nie lubią szycia wstecznego, gdy pod stopką jest grubo i ciasno.
Czyli – lituję się nad maszyną.
Tak to wygląda od środka. I
już. Gotowe.